poniedziałek, 18 października 2021

Recenzja Helwetti „Helwetti”

 

Helwetti

„Helwetti”

Illumination Void Prod. 2021

Dziś mamy chyba małego rekordzistę. Wyobraźcie sobie, że płyta, która właśnie kręci się w moim odtwarzaczu czekała na swoje narodziny ponad dwie dekady. Dosłownie. Wszystkie instrumenty zarejestrowane zostały pod koniec lat dziewięćdziesiątych, po czym materiał ten przeleżał aż do roku 2020, kiedy to w końcu Eorl Torth Tyrranus dograł wokale wieńcząc dzieła. Debiutancki i zapewne jedyny, jako iż zespół już dawno leży w grobie, album Helwetti to encyklopedyczny przykład prawdziwego black metalu drugiej fali. I to, kurwa, w jakim wydaniu! W zasadzie w roku, gdy ten materiał był wstępnie rejestrowany, rzeczony gatunek dość mocno się już rozwarstwiał. Podczas gdy niektórzy szli prostą drogą w kierunku pedaliady i podlizywania się szerszej publiczności albo twierdzili, że satanizm już jest passe, jedynie nieliczni trzymali sztywno ster na bluźnierstwo, piekło i wieczne potępienie. Takim bezkompromisowym tworem był właśnie Helwetti, tworzący muzykę surową i cholernie zimną, będącą policzkiem wymierzonym chrześcijaństwu. Nie znajdziecie na tym krążku przyjemnych piosenek, refrenów do nucenia, klawiszowego słodzenia czy wyjącej pizdy na wokalu. Finowie zastosowali wyłącznie podstawowe instrumentarium a jedynym dodatkiem w ich muzyce jest bijąca z niej nienawiść. Panowie oparli swoje utwory na szorstkich melodiach w charakterystycznym perleke stylu. Nie ma tu technicznych popisów, jest prostota, dość mocno chwilami podkręcone tempo i zwierzęco wściekłe, intensywne wokale. Produkcja „Helwetti” jest mocno minimalistyczna, jeszcze bardziej podkreślająca ekstremalny przekaz płynący z muzyki. Gdybym miał się pokusić o jakieś porównania, to wskazałbym zdecydowanie w kierunku Clandestine Blaze czy Darkthrone, i to może nie ze względu na bezpośrednie podobieństwa w riffowaniu, ale prostotę struktur, nie uznawanie jakichkolwiek kompromisów i trzymanie się ściśle rdzennych zasad gatunku. Ten materiał trwa zaledwie nieco ponad pół godziny i trochę szkoda, że tak mało, bo zaprawdę jest to czarci fiński wymiot na najwyższym poziomie. Niezmiernie się cieszę, iż „Helwetti” ujrzał ostatecznie światło dzienne. Sprawdźcie go koniecznie, choćby po to, by odświeżyć sobie jak brzmiał i nadal powinien brzmieć black metal.

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz