Necrobiosis
„My
Soul”
Putrid
Cult 2021
Przy okazji różnego rodzaju reedycji, zwłaszcza
starych taśm demo lub płyt, które nigdy nie doczekały się wydania na innym
nośniku niż kaseta, zastanawiam się nad motywacją wydawców. Czy jest to chęć
zaprezentowania światu niedocenionego w swoim czasie diamentu, czy też bardziej
czysty sentyment. W przypadku Necrobiosis skłaniałbym się lekko ku tej drugiej
opcji, co absolutnie nie oznacza, że „My Soul” to materiał słaby. Wręcz
przeciwnie, zespół z świętokrzyskiego był bardzo mocnym przedstawicielem
polskiej sceny deathmetalowej pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych.
Osobiście bardziej go pamiętam z demówki „At Dawn of Suffering”, którą to
zakupiłem swego czasu sugerując się jedynie okładką, po czym bardzo intensywnie
ją maglowałem. Zwłaszcza, że byłem wówczas nadal pod ogromnym wrażeniem
twórczości Entombed, a posłuchajcie sobie ostatniego na tym wydawnictwie,
pochodzącego ze wspomnianej właśnie kasety „Stream of Pain” to będziecie
wiedzieć o co chodzi. Ale zacząłem trochę od dupy strony. „My Soul” to jedyny
duży krążek zespołu, łącznie trzydzieści siedem (w gołej wersji) minut muzyki
silnie zainspirowanej głównie sceną europejską, choć nie pozbawionej także
inspiracji płynących zza oceanu. A jednocześnie, dzięki nieporadnemu poniekąd,
chałupniczemu brzmieniu z epoki, kiedy to rodzime metale nie za bardzo miały
jeszcze dostęp do profesjonalnego studio a tym bardziej doświadczonego reżysera
dźwięku, brzmiącej bardzo polsko. Kapele nadrabiały za to szczerą muzyką i
przerastającą czasem umiejętności ambicją. Necrobiosis to zespół, który nigdy
jakoś specjalnie się nie wybił i zapewne niejeden z młodych, słuchając tego
materiału po raz pierwszy, będzie zachodził w głowę dlaczego. Wszystko jest tu
bowiem na miejscu a kompozycje, mimo iż nie wizjonerskie, to bynajmniej dalekie
od przeciętności. Sporo w nich powrzucanych naleciałości thrashowych, co także
było znakiem rozpoznawczym sporej części ówczesnej krajowej sceny
deathmetalowej. Panowie łoili raczej w średnioszybkim tempie z naciskiem na
aranże a nie wyścigi z Docentem, potrafili urozmaicić swoje piosenki
nieoczywistymi smaczkami, jak choćby niebanalne solówki, klawiszowe elementy,
Nocturnusopodobne w „Expiation for the Sins” albo bardziej tajemnicze w
„Breaking the Thread”, czy pluskający chwilami bardzo dostojnie bas (patrz:
„Earth of Revelations”). Jak mawiał klasyk – nie ma lipy. Jest za to konkretne
granie i aż łezka się w oku kręci, gdy człowiek dziś tego słucha. I mam tylko
jedyny zarzut do tego wydawnictwa. Powiedz mi Morgul, mordo Ty moja, na chuj
szczuć ludzi trzema kawałkami z wspomnianego przeze mnie na początku demo? Albo
całość, albo nic, na chuj robić smaka? Nigdy nie rozumiałem tego typu zabiegów,
nie kumam i tym razem. Pomijając jednak to ewidentne faux pas reedycja „My
Soul” to kawał historii i zajebistej muzyki. Tylko słuchać i paluszki lizać
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz