Worm
„Foreverglade”
20 Buck Spin
Florydzki Worm atakuje właśnie swoim trzecim pełnym
krążkiem zatytułowanym „Foreverglade”. Już na poprzednim materiale „Gloomlord”
muzycy wyraźnie odeszli od blackmetalowych korzeni na rzecz metalu śmierci i
zagłady i ten też kierunek znajduje odzwierciedlenie na nowym wydawnictwie.
Opuszczając jednak Iron Bonehead na rzecz 20 Buck Spin grupa pokusiła się pewne
uszlachetnienie swojej twórczości porzucając pewną swoistą surowość i mrok,
które często cechują wydawnictwa z tej stajni. Nie, żeby „Foreverglade” nie
było mroczne, ale da się usłyszeć, że jest to materiał dość… ładny. I wcale to
nie jest zarzut. W muzyce Worm zawsze było sporo powietrza i przestrzeni, która
pozwalała wybrzmieć tym dźwiękom i teraz nie jest inaczej. Nadal dominują
wolne, czasem wręcz funeralne tempa, na tle których wybrzmiewają kolejne bicia
bębnów i miarowo ciosane riffy. Więcej natomiast jest klawiszowych akordów,
plam, które mocno nawiązują do doom/gothicowej traycji lat 90-ych. Słuchając
tego albumu miałem szereg skojarzeń z twórcami sprzed ponad dwóch dekad.
Wczesny The Gathering, drobina Unholy, wczesny Runemagick, szczypta wczesnego
My Dying Bride, czy nawet nieco mniej znane Godgory. I choć ten nieco gotycki
sznyt może sugerować, że będzie tu romantycznie, serowo i tandetnie, to tak nie
jest. Powiem więcej – bardzo mi to odpowiada! Klimat jest budowany miarowo,
klawiszowe akcenty są tam gdzie trzeba, cała plejada bardziej akustycznych
fragmentów uwodzi raz po raz, a magii dopełnia całkiem spora ilość wyśmienitych
solówek utrzymanych w duchu lat 90-ych. Zamiast perlistego shreddingu i
jazgotliwego chaosu mamy szlachetne kanonady pełne podciągnięć, zwolnień,
przyspieszeń i zahaczających o neoklasycyzm (żadnych malmsteenizmów) arpeggiów.
Brzmi to efekciarsko, ale jest to po prostu świetne, dawno nie słyszałem tak
dobrych solówek na metalowym krążku. Pomimo kilku niepotrzebnych dłużyzn
materiał jako całość broni się doskonale serwując słuchaczowi doskonale
odrobioną lekcję z czasów minionych, a przy okazji oferując kawał dobrej muzyki.
Na plus należy także zapisać brzmienie, pełne, ciepłe, z kapitalnie brzmiącą
sekcją rytmiczną. Słuchać, że muzycy Worm potrafią pisać muzykę. I choć nie
wiem, czy to co proponuje „Foreverglade” jest stylistycznie docelowym
przystankiem Amerykanów, czy jedynie kolejnym etapem muzycznych poszukiwań, to
faktem jest, że trzeci wypust tych panów dostarczy co najmniej kilku miłych
muzycznych seansów swoim odbiorcom. Ja jestem bardzo na tak.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz