czwartek, 7 października 2021

Recenzja Worm „Foreverglade” 20 Buck Spin

 

Worm

„Foreverglade”

20 Buck Spin

Florydzki Worm atakuje właśnie swoim trzecim pełnym krążkiem zatytułowanym „Foreverglade”. Już na poprzednim materiale „Gloomlord” muzycy wyraźnie odeszli od blackmetalowych korzeni na rzecz metalu śmierci i zagłady i ten też kierunek znajduje odzwierciedlenie na nowym wydawnictwie. Opuszczając jednak Iron Bonehead na rzecz 20 Buck Spin grupa pokusiła się pewne uszlachetnienie swojej twórczości porzucając pewną swoistą surowość i mrok, które często cechują wydawnictwa z tej stajni. Nie, żeby „Foreverglade” nie było mroczne, ale da się usłyszeć, że jest to materiał dość… ładny. I wcale to nie jest zarzut. W muzyce Worm zawsze było sporo powietrza i przestrzeni, która pozwalała wybrzmieć tym dźwiękom i teraz nie jest inaczej. Nadal dominują wolne, czasem wręcz funeralne tempa, na tle których wybrzmiewają kolejne bicia bębnów i miarowo ciosane riffy. Więcej natomiast jest klawiszowych akordów, plam, które mocno nawiązują do doom/gothicowej traycji lat 90-ych. Słuchając tego albumu miałem szereg skojarzeń z twórcami sprzed ponad dwóch dekad. Wczesny The Gathering, drobina Unholy, wczesny Runemagick, szczypta wczesnego My Dying Bride, czy nawet nieco mniej znane Godgory. I choć ten nieco gotycki sznyt może sugerować, że będzie tu romantycznie, serowo i tandetnie, to tak nie jest. Powiem więcej – bardzo mi to odpowiada! Klimat jest budowany miarowo, klawiszowe akcenty są tam gdzie trzeba, cała plejada bardziej akustycznych fragmentów uwodzi raz po raz, a magii dopełnia całkiem spora ilość wyśmienitych solówek utrzymanych w duchu lat 90-ych. Zamiast perlistego shreddingu i jazgotliwego chaosu mamy szlachetne kanonady pełne podciągnięć, zwolnień, przyspieszeń i zahaczających o neoklasycyzm (żadnych malmsteenizmów) arpeggiów. Brzmi to efekciarsko, ale jest to po prostu świetne, dawno nie słyszałem tak dobrych solówek na metalowym krążku. Pomimo kilku niepotrzebnych dłużyzn materiał jako całość broni się doskonale serwując słuchaczowi doskonale odrobioną lekcję z czasów minionych, a przy okazji oferując kawał dobrej muzyki. Na plus należy także zapisać brzmienie, pełne, ciepłe, z kapitalnie brzmiącą sekcją rytmiczną. Słuchać, że muzycy Worm potrafią pisać muzykę. I choć nie wiem, czy to co proponuje „Foreverglade” jest stylistycznie docelowym przystankiem Amerykanów, czy jedynie kolejnym etapem muzycznych poszukiwań, to faktem jest, że trzeci wypust tych panów dostarczy co najmniej kilku miłych muzycznych seansów swoim odbiorcom. Ja jestem bardzo na tak.

 

                                                                                                                      Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz