MEDIEVAL DEMON
„Arcadian Witchcraft”
Hells Headbangers Records 2021
Z
muzyką greckiego Medieval Demon zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji
pierwszej ich płyty w 1998 roku. Cóż, nie powalił mnie ten materiał, delikatnie
rzecz biorąc, dlatego też nie specjalnie interesowały mnie losy tej hordy.
Nadszedł jednak rok Anno Bastardi 2021 i za sprawą wydanej przez Hells Headbangers,
winylowej wersji najnowszego materiału owej grupy młodzieżowej z Hellady
ponownie skrzyżowały się nasze drogi. Odświeżyłem zatem przy tej okazji moje
wiadomości o tym zespole i jak się okazało, panowie krótko po wydaniu swego
pierwszego pełniaka zawiesili działalność, robiąc sobie 15-letni odpoczynek.
Powrócili na scenę w 2013 roku, a w 2018 wydali swój drugi, pełny album. Jeżeli
zaś chodzi o ich trzeci album, to wersja cd ukazała się pod koniec roku 2020,
natomiast kaseta i winylowy placek, który to jest przyczyną całego tego
zamieszania swą premierę miał w maju tego roku. Lekcja historii odrobiona,
teraz przechodzimy do meritum sprawy, czyli muzyki, jaka znajduje się na „Arcadian
Witchcraft”. W tym elemencie jest z pewnością zdecydowanie
lepiej niż na debiucie, ale do obsrania jeszcze daleko. Starożytny Demon
prezentuje tu bowiem niecałe 38 minut bardzo solidnego, dostojnego, ponurego,
okultystycznego, majestatycznego Black Metalu. Kręgosłupem „Arkadyjskich
Czarów” jest tradycyjna, grecka szkoła gatunku, a więc specyficzne, melodyjne
riffy, bardzo dobre, przemyślane, dopracowane partie solowe o nieco teatralnym,
narracyjnym szlifie mające wiele wspólnego z tradycyjnym, surowym Heavy
Metalem, soczyste, acz stosunkowo prosto bijące bębny z nieco tępo brzmiącym
werblem, dynamiczny, chropowaty bas o szorstkich wykończeniach i złowieszcze,
przepełnione jadem wokale. Ów tradycyjny na wskroś rdzeń uzupełniają głębokie,
czyste śpiewy o wampirycznym charakterze, nawiedzone, piekielne chóry, złowróżbne
zaklęcia i oczywiście parapet będący integralną częścią muzyki Medieval Demon, wlewający
w te wałki sporą porcję lepkiego mroku i rytualnego, mistycznego feelingu.
Praca parapetu i wszelakie, wykorzystane na tym albumie orkiestracje kierują
się jednak zdecydowanie bardziej w kierunku Norwegii i Wysp Brytyjskich i
bardziej kojarzą się z tym, w jaki sposób na swych płytach wykorzystały je Dimmu
Borgir, Gehenna, czy Cradle of Filth, a niżeli Rotting Christ lub Varathron. Brzmienie
jest surowe, ale zarazem soczyste i organiczne, sporo tu przestrzeni dla
poszczególnych instrumentów, więc odsłuch jest przyjemny i nie nastręcza
problemów. Jest coś urzekającego i hipnotyzującego w tych dźwiękach i
niewątpliwie jest to najlepsza produkcja w dyskografii tych greckich
bluźnierców, a jednak jakoś nie mogę się do końca przekonać do tej płyty. Dlatego
też wg mnie to materiał bardzo solidny i konkretny, ale nic ponadto.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz