Entrails
„Grip of Ancient Evil”
Hammerheart Rec. 2025
Jak tak sobie patrzę w metrykę Szwedów, to wychodzi,
że chłopaki aktywni są na scenie już trzydzieści pięć lat. Trochę to ciekawa
historia, bowiem zespół powstał w roku dziewięćdziesiątym ubiegłego milenium, i
mimo iż działał przez lat osiem, to nigdy nic oficjalnie nie zarejestrował.
Dopiero po reaktywacji, w roku dwa tysiące dziewiątym panowie wzięli się ostro
do roboty, czego wynikiem ósmy już w dorobku gługograj. Powiem szczerze, że
osobiście zaprzestałem śledzić losy załogi z Linneryd po „Raging Death”, więc
nowy materiał jest kolejną już w moim przypadku rewizytą u zespołu, którego
środkowy etap kariery przespałem. Słuchając jednak „Grip of Ancient Evil” zdaje
mi się, iż nic tak naprawdę nie przeoczyłem, bo czas dla Szwedów najwyraźniej
stanął w miejscu. Oni nadal łupią ten sam, staroszkolny, oklepany już chyba ze
wszystkich stron i na wszystkie sposoby ichni death metal na podobiznę Entombed
czy Dismember. Bujające riffy, najczęściej utrzymane w średnim tempie,
okraszone charakterystyczną dla pierwowzorów melodią, często podbite d-beatem,
wyraźnie pulsującym w tle basem, oraz wokalem, koniecznie przynajmniej trochę
przypominającym najsłynniejszego szwedzkiego deathmetalowego pieśniarza. Oczywiście
nie obyłoby się bez zapiaszczonego brzmienia, jak żywo przypominającego złote
lata gatunku, gdzie wszystkie instrumenty są wyraźnie słyszalne i odpowiednio
dociążone. Problem z takimi płytami jest tego typu, że po trzech, czterech
kompozycjach mogą po prostu nudzić. O ile się oczywiście nie jest koneserem
tego rodzaju rzępolenia, wówczas do narzekania nie ma najmniejszych podstaw. Co
cieszy, to fakt, że Entrails w sumie nie poszukują niepotrzebnych urozmaiceń,
ograniczając się w tym temacie do minimum. Jest to niezaprzeczalnie
konsekwentne kultywowanie starych tradycji, i to w naprawdę godny podziwu
sposób. W swoim nurcie Entrails są solidnym wyrobnikiem, bo są i zespoły
lepsze, często młode i zaskakujące (patrz: Impurity, dla przykładu), jak i
gorsze, czyniące z rzeczonego gatunku karykaturę (nie będę z litości wymieniał
tutaj z nazwiska). Zatem, jeśli chcecie posłuchać dobrej jakości szwedzkiego
death metalu z roku dwudziestego piątego, to po „Grip of Ancient Evil” możecie
sięgnąć z pewnością, że się nie sparzycie. Z drugiej strony, nie zostaniecie
też przemeblowani, i nosze potrzebne nie będą. Ode mnie szacun dla kolesi, że
nadal im się chce, i że nadal całkiem nieźle w te klocki potrafią.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz