niedziela, 29 czerwca 2025

Recenzja Entrails „Grip of Ancient Evil”

 

Entrails

„Grip of Ancient Evil”

Hammerheart Rec. 2025

Jak tak sobie patrzę w metrykę Szwedów, to wychodzi, że chłopaki aktywni są na scenie już trzydzieści pięć lat. Trochę to ciekawa historia, bowiem zespół powstał w roku dziewięćdziesiątym ubiegłego milenium, i mimo iż działał przez lat osiem, to nigdy nic oficjalnie nie zarejestrował. Dopiero po reaktywacji, w roku dwa tysiące dziewiątym panowie wzięli się ostro do roboty, czego wynikiem ósmy już w dorobku gługograj. Powiem szczerze, że osobiście zaprzestałem śledzić losy załogi z Linneryd po „Raging Death”, więc nowy materiał jest kolejną już w moim przypadku rewizytą u zespołu, którego środkowy etap kariery przespałem. Słuchając jednak „Grip of Ancient Evil” zdaje mi się, iż nic tak naprawdę nie przeoczyłem, bo czas dla Szwedów najwyraźniej stanął w miejscu. Oni nadal łupią ten sam, staroszkolny, oklepany już chyba ze wszystkich stron i na wszystkie sposoby ichni death metal na podobiznę Entombed czy Dismember. Bujające riffy, najczęściej utrzymane w średnim tempie, okraszone charakterystyczną dla pierwowzorów melodią, często podbite d-beatem, wyraźnie pulsującym w tle basem, oraz wokalem, koniecznie przynajmniej trochę przypominającym najsłynniejszego szwedzkiego deathmetalowego pieśniarza. Oczywiście nie obyłoby się bez zapiaszczonego brzmienia, jak żywo przypominającego złote lata gatunku, gdzie wszystkie instrumenty są wyraźnie słyszalne i odpowiednio dociążone. Problem z takimi płytami jest tego typu, że po trzech, czterech kompozycjach mogą po prostu nudzić. O ile się oczywiście nie jest koneserem tego rodzaju rzępolenia, wówczas do narzekania nie ma najmniejszych podstaw. Co cieszy, to fakt, że Entrails w sumie nie poszukują niepotrzebnych urozmaiceń, ograniczając się w tym temacie do minimum. Jest to niezaprzeczalnie konsekwentne kultywowanie starych tradycji, i to w naprawdę godny podziwu sposób. W swoim nurcie Entrails są solidnym wyrobnikiem, bo są i zespoły lepsze, często młode i zaskakujące (patrz: Impurity, dla przykładu), jak i gorsze, czyniące z rzeczonego gatunku karykaturę (nie będę z litości wymieniał tutaj z nazwiska). Zatem, jeśli chcecie posłuchać dobrej jakości szwedzkiego death metalu z roku dwudziestego piątego, to po „Grip of Ancient Evil” możecie sięgnąć z pewnością, że się nie sparzycie. Z drugiej strony, nie zostaniecie też przemeblowani, i nosze potrzebne nie będą. Ode mnie szacun dla kolesi, że nadal im się chce, i że nadal całkiem nieźle w te klocki potrafią.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz