Havocum
“Basement Dreams and Morbid
Visions”
Lower Silesian Stronghold 2025
Havocum to zespół tworzony przez dwóch naszych
rodaków, stacjonujących obecnie na obczyźnie. Panowie nowicjuszami bynajmniej
nie są, bowiem ich muzycznych początków, choć pod innymi szyldami, szukać można
jeszcze w końcówce ubiegłego milenium. Sam Havocum z kolei, początki swoje
datuje na piętnaście lat wstecz, ale, z powodów różnych, dopiero teraz
doczekaliśmy się ich debiutanckiego krążka. Lepiej później, niż za późno, można
powiedzieć, tym bardziej, że zawartość „Basement Dreams and Morbid Visions” to
rasowy, klasyczny black metal na wysokim poziomie. Przede wszystkim nasz duet
pod względem muzycznym zatrzymał się gdzieś w pierwszej połowie lat
dziewięćdziesiątych, kiedy to o wszelkiego rodzaju eksperymentach raczej się
nie myślało zbyt wiele. Havocum pod względem wierności pierwotnym założeniom
gatunku podejście ma mocno konserwatywne. Nie znajdziecie na tej płycie
niczego, co mogłoby ową czerń choćby odrobinę rozjaśnić. No chyba że za takowe
weźmiemy niektóre akordy pochodzenia thrashowego (choćby w „Lustro Pustki”),
ale to już byłoby szukaniem dziury w całym. Generalizując, stwierdzić można, iż
najbliżej Havocum do szwedzkiej odmiany black metalu. Ich kompozycjom nie
brakuje melodii, lecz takiej pokrytej szronem, i na pewno nie zachęcającej do
wesołych podskoków. Mimo iż panowie nie gnają cały czas na złamanie karku, muzyka
na „Basement Dreams and Morbid Visions” zawiera wyraźnie wyczuwalną dawkę
gniewu, buntu i nienawiści, zawartą w ostrych jak cierniowe kolce akordach, w
niektórych szybszych partiach nawiązujących do takich klasyków jak Setherial
(na „Disdain of Human” czuć ich chyba najwyraźniej) czy Dawn. Jakby dla
zaprzeczenia mojej szwedzkiej tezy mamy natomiast pod koniec płyty cover
Impaled Nazarene, na szczęście nie jedynie „odegrany”, ale zagrany po swojemu.
Czyli jak? W sposób bardzo szorstki i chłodny. Ów chłód jeszcze bardziej
potęgowany jest tutaj przez wokale, niby dość klasyczne, jednak bezwzględnie
agresywne i szorstkie, charczane zarówno po angielsku, jak i po naszemu. Od
całości, pod względem wspomnianego staroszkolnego podejścia do muzyki,
bynajmniej nie odstaje brzmienie, które to spełnia wszelkie wymogi z okresu
drugiej fali. Debiut Havocum nie jest jakąś perłą w koronie. Nie jest też
jednak płytą słabą czy nijaką. To naprawdę solidny kawałek czarnej sztuki,
skierowany głównie do tych, którzy, podobnie jak autorzy tych dziewięciu
pieśni, korzeniami tkwią w okresie narodzin gatunku. Na pewno warto się
zapoznać.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz