wtorek, 17 czerwca 2025

Recenzja Havocum “Basement Dreams and Morbid Visions”

 

Havocum

“Basement Dreams and Morbid Visions”

Lower Silesian Stronghold 2025

Havocum to zespół tworzony przez dwóch naszych rodaków, stacjonujących obecnie na obczyźnie. Panowie nowicjuszami bynajmniej nie są, bowiem ich muzycznych początków, choć pod innymi szyldami, szukać można jeszcze w końcówce ubiegłego milenium. Sam Havocum z kolei, początki swoje datuje na piętnaście lat wstecz, ale, z powodów różnych, dopiero teraz doczekaliśmy się ich debiutanckiego krążka. Lepiej później, niż za późno, można powiedzieć, tym bardziej, że zawartość „Basement Dreams and Morbid Visions” to rasowy, klasyczny black metal na wysokim poziomie. Przede wszystkim nasz duet pod względem muzycznym zatrzymał się gdzieś w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to o wszelkiego rodzaju eksperymentach raczej się nie myślało zbyt wiele. Havocum pod względem wierności pierwotnym założeniom gatunku podejście ma mocno konserwatywne. Nie znajdziecie na tej płycie niczego, co mogłoby ową czerń choćby odrobinę rozjaśnić. No chyba że za takowe weźmiemy niektóre akordy pochodzenia thrashowego (choćby w „Lustro Pustki”), ale to już byłoby szukaniem dziury w całym. Generalizując, stwierdzić można, iż najbliżej Havocum do szwedzkiej odmiany black metalu. Ich kompozycjom nie brakuje melodii, lecz takiej pokrytej szronem, i na pewno nie zachęcającej do wesołych podskoków. Mimo iż panowie nie gnają cały czas na złamanie karku, muzyka na „Basement Dreams and Morbid Visions” zawiera wyraźnie wyczuwalną dawkę gniewu, buntu i nienawiści, zawartą w ostrych jak cierniowe kolce akordach, w niektórych szybszych partiach nawiązujących do takich klasyków jak Setherial (na „Disdain of Human” czuć ich chyba najwyraźniej) czy Dawn. Jakby dla zaprzeczenia mojej szwedzkiej tezy mamy natomiast pod koniec płyty cover Impaled Nazarene, na szczęście nie jedynie „odegrany”, ale zagrany po swojemu. Czyli jak? W sposób bardzo szorstki i chłodny. Ów chłód jeszcze bardziej potęgowany jest tutaj przez wokale, niby dość klasyczne, jednak bezwzględnie agresywne i szorstkie, charczane zarówno po angielsku, jak i po naszemu. Od całości, pod względem wspomnianego staroszkolnego podejścia do muzyki, bynajmniej nie odstaje brzmienie, które to spełnia wszelkie wymogi z okresu drugiej fali. Debiut Havocum nie jest jakąś perłą w koronie. Nie jest też jednak płytą słabą czy nijaką. To naprawdę solidny kawałek czarnej sztuki, skierowany głównie do tych, którzy, podobnie jak autorzy tych dziewięciu pieśni, korzeniami tkwią w okresie narodzin gatunku. Na pewno warto się zapoznać.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz