czwartek, 12 czerwca 2025

Recenzja Scythrow „Blameless Severed Extremities”

 

Scythrow

„Blameless Severed Extremities”

Murder Rec. 2025

Scythrow pochodzą z Finlandii, i podobno na pierwszych dwóch albumach, które ukazały się  jedynie cyfrowo, grali thrash metal. Nie wiem, nie słyszałem. Wiem natomiast, że na „Blameless Severed Extremities” poszli zupełnie inną ścieżką, i to chyba słuszną, bowiem zaraz znaleźli się wydawcy chętni na sygnowanie tego materiału swoim logo. W zeszłym roku wersję CD wypuściła Awakening Records, ja natomiast cieszę się właśnie tegoroczną taśmą od Murder Records. I to cieszę się tak bardzo, że banan praktycznie nie znika mi z twarzy przez trzydzieści pięć minut. Tyle bowiem trwa ten materiał. Jest to death metal w bardzo klasycznej postaci, osadzony głęboko w tradycji lat dziewięćdziesiątych. Jednocześnie bardzo zróżnicowany pod względem stylistycznych odłamów gatunku. Finowie nie ograniczają się zbytnio, sięgając do źródełka inspiracji po masywne, niespieszne mielenie od Disma / Funebrarum, grindowe elementy przeplatane niemal rockową skocznością od Xysma, wkręcający się w głowę groove od Benediction, rytmiczne mielenie od Cannibal Corpse albo porywające harmonie w szwedzkim stylu od Edge of Sanity. Oczywiście to tylko kilka podpowiedzi, bowiem materiał Scythrow jest na tyle bogaty i pełen ciekawych aranżacji, że można by się doszukiwać kolejnych niezliczonych inspiracji, a i tak na końcu przyszedłby ktoś inny i dodał kolejne od siebie. Rzecz w tym, że Finowie w swojej muzyce łączą wszystko, co tak naprawdę w death metalu istotne, zarówno elementy proste, walące prosto w ryj, jak i zagrywki nieco bardziej techniczne. Co istotne, robią to w taki sposób, że o żadnym dysonansie, czy kombinowaniu dla zasady nie ma mowy. Muzycy unikają wielokrotnych powtórzeń czy przesadnych zapętleń, dzięki czemu w ich kompozycjach cały czas coś się dzieje. Słuchając tych nagrań można przenieść się myślami do lat, kiedy gatunek przeżywał swoje złote lata, i bynajmniej nie ma w tym stwierdzeniu ani odrobiny przesady. Wspomnieć też wypada, że nagrania te brzmią dokładnie tak, jak wymaga tego staroszkolna formuła. A dla mnie dodatkowym dreszczykiem jest wplecenie na wstępie do utworu tytułowego filmowego sampla z kultowego „Autostopowicza” z Rutgerem Hauerem. „Blameless Severed Extremities” nie wnosi nic nowego do kanonu gatunku, ale i nie taki był zamysł autorów. Jest to album, którego posłuchać nie zaszkodzi, a jestem przekonany, że niejednemu maniakowi śmierć metalu z lat dziewięćdziesiątych wkręci się w głowę niczym korkociąg. Dobra rzecz.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz