środa, 11 czerwca 2025

Recenzja Hatenwar „Grobowe Legiony Pomsty”

 

Hatenwar

„Grobowe Legiony Pomsty”

Lower Silesian Stronghold 2025

Bytowianie już ładnych parę lat bujają się po scenie, bo zaczęli jeszcze w poprzednim wieku, a dokładnie w 1996 roku. Od tamtego czasu w ich dyskografii uzbierało się trochę demówek, dwa splity, epka i razem z tym, dwa albumy. „Grobowe Legiony Pomsty” to łącznie siedem kawałków, ale tylko cztery z nich to metal, ponieważ pozostałe trzy to elektroniczne „instrumentale”. Jest jednak czego posłuchać, gdyż te właściwe to prawie pół godziny muzyki, która bynajmniej sterylnością nie pachnie. Jest to bowiem surowy black metal i jakby pominąć syntezatorowe wstawki oraz kilka klimatycznych i podniosłych wtrętów, które nadają muzyce Hatenwar nieco pogańskiego sznytu, to można by stwierdzić, że to czysta norweszczyzna. Poprzez obecne w niej, wspomniane elementy jednoznacznie kojarzące się z politeizmem obecnym u zarania państwa polskiego, drzemie w niej nasz plemienny duch ściśle związany z rodzimowierstwem słowiańskim. Reszta to skandynawskie rytmy, które są bardzo podobne do twórczości Fenriza i Nocturno Culto. Szybsze partie to coś co przywołuje wspomnienia z trzecią i czwartą płytą Norwegów, gdyż są to zdecydowane i hipnotyczne akordy, które przyjaznym nastawieniem nie grzeszą. Te wolniejsze kostkowanie jest czymś na podobę „Panzerfaust”, bo to przysadziste bujanki w stylu Hellhammer, które momentami oddalają się w odrobinę mistyczne rejony, zalatujące piwnicą i dusznymi kadzidłami jak na pierwszych, tych podziemnych rzecz jasna, nagraniach Samael. Tak więc Hatenwar zarejestrował ostry i obrazoburczy black metal, w którym wykorzystali najlepsze wzorce z różnych ujęć tego gatunku, które można, a nawet trzeba uznać za determinantę każdego z nich. Całość ubrali w słowiańskie szaty i powstała bardzo ciekawa produkcja, o wyraźnych intencjach. Zagrane na kaleczących uszy gitarach, wspomaganych przez dudniącą sekcję rytmiczną, a wszystko tu i ówdzie okraszone zostało klawiszowym podkładem, co nadało temu wydawnictwu także okultystycznego wymiaru. Wokalista wypluwa z siebie teksty z wrogością, zdzierając sobie gardło, bo drżenie jego strun głosowych układa się w skrajnie plugawe dźwięki. I tak ma być. Bardzo dobry krążek.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz