Mrome
„Boneyard
Twist”
NRA 2025
Mrome to zespół, który działa już dość długo, choć
jeśli czegoś nie przeoczyłem, to wyłącznie jako projekt studyjny, bowiem od
roku dwa tysiące dziewiątego (nie wliczając jego poprzedniego wcielenia pod
szyldem Kingdom, z którym to panowie
zarejestrowali jedno demo). Jest to też twór całkiem systematyczny, bowiem ich
nowe płyty ukazują się w dość regularnych odstępach czasu. I za każdym razem
zaskakują. Choćby dlatego, że każdy kolejny materiał tego projektu był inny od
poprzednika, i każdy zawierał elementy zaskakujące i nieoczywiste. Nie inaczej
jest w przypadku „Boneyard Twist”. Zastanawiałem się, w jakim kierunku Mrome
posuną się tym razem. I po raz kolejny mam ciężki orzech do zgryzienia, bowiem
postawienie na tym rozdrożu jednoznacznego kierunkowskazu jest praktycznie
niemożliwe. Owszem, można powiedzieć, że całość spięta jest, choć dość luźno,
klamrą staroszkolnego black metalu. Nie jest to jednak muzyka inspirowana
jedynie jednym wykonawcą. Ba! Nawet nie jednym odłamem wspomnianego gatunku,
ani jednym gatunkiem jako tako. Znajdziemy tutaj zarówno klasyczne riffowanie z
okresu eksplozji norweskiej (niesamowicie wpada w ucho lekki dysonans w
„Arostocrat”, albo Satyriconowe harmonie w „Of Man and Lamb”), ale i nawiązania
do pierwszej fali czarnego metalu (choćby w zamykającym całość „The Opening
Bat”). Są tutaj też wyraźnie słyszalne motywy punkowe, zwłaszcza w otwierającym
album „Figures” i wspomnianym wcześniej „zamykaczu”. Gdzieś po drodze przewija
się jednak sporo innych wpływów, na przykład z gatunku sludge (żeby wymienić
jedynie „Embarassment of Whores”), a nawet ambientowy przerywnik „Bonemass”. I
teraz najlepsze. Mimo iż każdy numer jest tutaj nieco (a czasem nawet bardzo)
odmienny stylistycznie i kompozycyjnie, to album ten tworzy niezwykle spójną
czarną bryłę, a każdy jej składnik dodatkowo ją konsoliduje. Po raz kolejny
punkowa prostota mieszana tu jest z fragmentami awangardowymi (choć tych jest
jakby mniej niż poprzednio) z niezwykłym wyczuciem i umiejętnością. I po raz
kolejny nie jest to album łatwy, a na pewno nie przeznaczony dla każdego. Co
jest pewne? To, że materiał ten z każdym odsłucham zaczyna wsiąkać w nas coraz
bardziej, aż zapadniemy się w nim po same uszy. Na koniec wspomnę jeszcze, że
naprawdę dobre są na tym wydawnictwie wokale, dodające całości swoją
szorstkością jeszcze większego chłodu. Na chwilę obecną „Boneyard Twist”
dostępny jest wyłącznie na taśmie, wydanej bardzo standardowo, w oldskulowym
stylu, lub w wersji digital, zatem, jeśli nie jesteście kasetowi, i tak możecie go sprawdzić bez większego wysiłku.
Zapewniam, że warto.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz