czwartek, 17 lipca 2025

Recenzja Mrome „Boneyard Twist”

 

Mrome

„Boneyard Twist”

NRA 2025

Mrome to zespół, który działa już dość długo, choć jeśli czegoś nie przeoczyłem, to wyłącznie jako projekt studyjny, bowiem od roku dwa tysiące dziewiątego (nie wliczając jego poprzedniego wcielenia pod szyldem Kingdom,  z którym to panowie zarejestrowali jedno demo). Jest to też twór całkiem systematyczny, bowiem ich nowe płyty ukazują się w dość regularnych odstępach czasu. I za każdym razem zaskakują. Choćby dlatego, że każdy kolejny materiał tego projektu był inny od poprzednika, i każdy zawierał elementy zaskakujące i nieoczywiste. Nie inaczej jest w przypadku „Boneyard Twist”. Zastanawiałem się, w jakim kierunku Mrome posuną się tym razem. I po raz kolejny mam ciężki orzech do zgryzienia, bowiem postawienie na tym rozdrożu jednoznacznego kierunkowskazu jest praktycznie niemożliwe. Owszem, można powiedzieć, że całość spięta jest, choć dość luźno, klamrą staroszkolnego black metalu. Nie jest to jednak muzyka inspirowana jedynie jednym wykonawcą. Ba! Nawet nie jednym odłamem wspomnianego gatunku, ani jednym gatunkiem jako tako. Znajdziemy tutaj zarówno klasyczne riffowanie z okresu eksplozji norweskiej (niesamowicie wpada w ucho lekki dysonans w „Arostocrat”, albo Satyriconowe harmonie w „Of Man and Lamb”), ale i nawiązania do pierwszej fali czarnego metalu (choćby w zamykającym całość „The Opening Bat”). Są tutaj też wyraźnie słyszalne motywy punkowe, zwłaszcza w otwierającym album „Figures” i wspomnianym wcześniej „zamykaczu”. Gdzieś po drodze przewija się jednak sporo innych wpływów, na przykład z gatunku sludge (żeby wymienić jedynie „Embarassment of Whores”), a nawet ambientowy przerywnik „Bonemass”. I teraz najlepsze. Mimo iż każdy numer jest tutaj nieco (a czasem nawet bardzo) odmienny stylistycznie i kompozycyjnie, to album ten tworzy niezwykle spójną czarną bryłę, a każdy jej składnik dodatkowo ją konsoliduje. Po raz kolejny punkowa prostota mieszana tu jest z fragmentami awangardowymi (choć tych jest jakby mniej niż poprzednio) z niezwykłym wyczuciem i umiejętnością. I po raz kolejny nie jest to album łatwy, a na pewno nie przeznaczony dla każdego. Co jest pewne? To, że materiał ten z każdym odsłucham zaczyna wsiąkać w nas coraz bardziej, aż zapadniemy się w nim po same uszy. Na koniec wspomnę jeszcze, że naprawdę dobre są na tym wydawnictwie wokale, dodające całości swoją szorstkością jeszcze większego chłodu. Na chwilę obecną „Boneyard Twist” dostępny jest wyłącznie na taśmie, wydanej bardzo standardowo, w oldskulowym stylu, lub w wersji digital, zatem, jeśli nie jesteście kasetowi, i tak  możecie go sprawdzić bez większego wysiłku. Zapewniam, że warto.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz