Hedonist
„Scapulimancy”
Southern Lord Rec. 2025
Demo Hedonist, wydane cztery, a wznowione trzy lata
temu przez Dawnbreed Records, było dla mnie jednym z najbardziej obiecujących
materiałów, świeżego na scenie zespołu, od lat. O tym, iż ukazał się debiut,
dowiedziałem się całkowicie przypadkowo, i zrobiłem coś, czego nie robię od
dawien dawna. Kupiłem sobie (a właściwie sprowadziłem, bo żadne krajowe distro
nie miało tego na stanie) płytę w ciemno. Zacznijmy od tego, że Hedonist to w
zasadzie banda punków. Członkowie zespołu udzielają się bowiem (lub udzielali)
w przynajmniej kilku punkowych czy crustowych składach. Pod wspomnianą nazwą
tworzą z kolei najczystszej krwi, staroszkolny death metal, bardzo mocno
zainfekowany brytyjską stalą pancerną. W zasadzie stwierdzenie, że obok
Slugathor, Kanadyjczycy są jednym z najwybitniejszych uczniów Bolt Thrower
powinno zamknąć całą dyskusję. Jednak szkopuł tkwi w szczegółach. O ile
charakterystyczne, ciężkie melodie przewijają się tutaj w każdej jednej
kompozycji, tak z drugiej strony od nazwania Hedonist klonem jestem jak
najbardziej daleki. Choćby dlatego, że masywne harmonie rodem z pola bitwy,
panowie (i pani, ale o tym za chwilę) potrafią wzbogacić solidną dawką
szwedzizny. I to niekoniecznie z gatunku oczywistych, pokroju Entombed czy
Grave, ale także tych bardziej melodyjnych, jak Gorement czy Utumno. Zespół
najwyraźniej zna także klasykę sobie geograficznie bliższą, bo w drugim na
płycie „Heresy” przez chwilę tak mocno zajeżdża Possessed, iż przez sekundę
pomyślałem, że słucham „Seven Churches”. Nie ma tutaj przesadnego szarżowania,
całość jest utrzymana w tempie słusznym, ale nie szaleńczym, a wspomniane
inspiracje przekuwane są na własny styl w sposób nie pozostawiający nic do
życzenia. Zresztą album ten jest dowodem na to, że za lat dziewięćdziesiątych
liczyły się przede wszystkim riffy, co dziś niekoniecznie jest na porządku
dziennym, aczkolwiek w wielu przypadkach nie o to chodzi. No ale to temat na
inną historię. Hedonist brzmi cholernie ciężko, chwilami wręcz miażdżąco, co w
połączeniu ze wspomnianymi melodiami tworzy formułę niszczącą. Słowo o
wokalach. Pisząc recenzję „Sepulchral Lacerations”, wspomniałem, iż są one
nieco płaskie i jednolite. Jakimś cudem przeoczyłem jednak fakt, że odpowiada
za nie przedstawicielka płci piękniejszej, co kompletnie zmienia postać rzeczy.
Biorą bowiem pod uwagę, że nie dosłuchałem się tej denerwującej, damskiej
maniery growla, AJ struny głosowe faktycznie musi mieć z (nomen omen) stali. A
że kobitka wygląda na osobę niesamowicie charyzmatyczną, to natychmiast
zapragnąłem zobaczyć Hedonist na żywca, i zapewne skorzystam, jeśli tylko
nadarzy się ku temu okazja. A jeśli wam trafi się znaleźć gdzieś na sklepowej
półce egzemplarz „Scapulimancy”, a nadal żal wam rozpadu wspomnianych klasyków,
i nawet Memoriam nie koi bólu w sercu, to nie wahajcie się ani chwilę i
bierzcie ten materiał w ciemno. Na chwilę obecną dostępny jest co prawda jedynie
winyl, a macki Southern Lord jakoś słabo sięgają w nasze rejony, ale polować
warto (albo poczekać na CD, bo zapewne ktoś takowy, szybciej czy później
wypuści). Ścisły top tego roku, przynajmniej w kategorii „Debiuty”.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz