Moribund
Oblivion
„Intertemporal”
Theogonia Records 2025
Kurwa
mać, że tak brzydko zacznę, ale Moribund Oblivion istnieje już od 1999 roku,
kiedy to powstał na tureckiej ziemi, a w moje łapy wpadł dopiero teraz. Nie
miałem nigdy przyjemności spotkać się z tą grupą, ale zawsze musi być ten
pierwszy raz. Czy bolał? I tak, i nie. Panowie grają black metal w
mainstream’owej formie więc ci, którzy jeszcze nie znają Moribund Oblivion, a
lubią ostatnie płyty Satyricon, Watain czy też Behemoth, na pewno łykną ten
materiał bez popitki. To idealnie wyprodukowana muzyka, o krystalicznym
brzmieniu, gdzie gitary albo masują uszy aksamitną barwą, albo je kaleczą
zimnymi i piskliwymi zagrywkami. Wyraźny bas raczy ciepłą nutą, a w punkt
naciągnięte membrany perkusji, wydają wręcz wykwintne dźwięki. Instrumentarium,
rzecz jasna, towarzyszą wokalizy w postaci wzorcowego powarkiwania jak i
czystych melodeklamacji, a byłbym zapomniał, bo żeńskie głosy również się tutaj
pojawiają. Każda z kompozycji jest zbiorem całkiem przyjemnych riffów i
tremolo, które płyną z różnym natężeniem, generując momentami zalatujące
patosem melodie, przeobrażające się w innych chwilach w nastrojowe
chwytliwości, podkreślane okresowo przez syntezatorowe tła. Turcy rzeźbią
atrakcyjny black metal, który oparty na klasycznych wzorcach, połączonych na „Intertemporal”
z gotyckimi harmoniami, skłaniającymi do introspektywnych podróży. Budowa
całości jest spójna, ponieważ poszczególne sposoby na kostkowanie, zmiany
agogiki i rytmiki, a także wplecione między wszystko klimatyczne przerywniki,
zespolone są gładko i w żadnym momencie nie słychać na tym krążku jakichkolwiek
zgrzytów. Odbiór ósmego już albumu tego kwartetu uważam za bezbolesny, choć
oprócz atłasowych akordów i etapowo wręcz rockowych rozwiązań, Moribund
Oblivion potrafi także siarczyście przygrzać. Brać czy nie brać, oto jest
pytanie. Wystarczy zdać się na swój gust i macie odpowiedź.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz