wtorek, 2 września 2025

Recenzja Kingdom „Primeval Cult of Strength in the Womb of Suffer”

 

Kingdom

„Primeval Cult of Strength in the Womb of Suffer”

Osmose Prod. 2025

Naszego rodzimego Kingdom nikomu przedstawiać nie trzeba. Chłopaki działają prężnie od ponad dwudziestu lat, regularnie siejąc deathmetalowe plugastwo.  „Primeval Cult of Strength in the Womb of Suffer” to już ich siódmy krążek, który ukaże się pod koniec września, tym razem pod skrzydłami Osmose Productions. Nie będę ukrywał, że zespół nigdy nie należał do ścisłego top moich faworytów. Nigdy też nie powiedziałem (bo najzwyczajniej w świecie panowie nie dali mi ku temu pretekstu), że Kingdom jest zespołem słabym czy przeciętnym. Oni zawsze mieścili się w „czwórce”, jeśli by wystawiać im notę w skali szkolnej. Niemniej jednak, poprzedni album wykazywał jakby tendencje zwyżkowe, bo słuchałem go najczęściej. Szalikowcy zespołu ucieszą się zatem na informację, iż na nowym wydawnictwie Mazowszan, ów kurs został zachowany. A jestem nawet w stanie zaryzykować, że „Primeval Cult of Strength in the Womb of Suffer” to najbardziej dojrzały i dopracowany materiał zespołu w ich długoletniej historii. O samej muzyce Kingdom nic odkrywczego napisać się nie da. To nadal jest ten sam staroszkolny, oparty głównie na amerykańskich wzorcach pokroju Deicide czy Morbid Angel metal śmierci. Czysty jak łza i na wskroś brutalny. Mamy tutaj dziesięć kompozycji autorskich (w tym jeden stanowiący akustyczne interludium), plus cover „Lunatic of God’s Creation”. Nie wiem jak to jest, ale w covery to Kingdom akurat umiom średnio, bo tak jak nie podobała mi się ich wersja „Lucretia My Reflection” na splicie z Throneum, tak i w tym przypadku uważam wersję szlagieru Deicide za średnio udaną. Co do całej reszty natomiast, nie mam pytań. Panowie potrafią mocno dosypać do kotła swojej, zazwyczaj mocno rozpędzonej, lokomotywy, zasypując słuchacza gradem blastów i agresywnych riffów, niejednokrotnie o charakterze Angelcorpse’owym. Nawet jeśli chwilami odrobinę zwolnią, to i tak tylko po to, by za chwilę zaatakować ze zdwojoną siłą. Podobnie śmiercionośnym narzędziem co linie gitarowe czy ponadprzeciętnie intensywne beczki, są rzygające wokale, głębsze w kawałkach śpiewanych po angielsku, nieco bardziej wrzeszczane w tych po naszemu. A że całość brzmi bardziej niż prawilnie, to i narzekać nie ma na co, bo w ogólnym rozrachunku, album ten spuszcza po prostu piękny, deathmetalowy wpierdol. Fanom zespołu nowej płyty zatem polecać nie ma sensu, bo i tak po nią sięgną. Tak samo powinien zrobić każdy, komu oldskulowy, bezkompromisowy metal z kostuchą w herbie gra w sercu najgłośniej. Kingdom to gwarancja wysokiej jakości. I za to ich ogromnie szanuję.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz