Kingdom
„Primeval Cult of Strength in
the Womb of Suffer”
Osmose Prod. 2025
Naszego
rodzimego Kingdom nikomu przedstawiać nie trzeba. Chłopaki działają prężnie od
ponad dwudziestu lat, regularnie siejąc deathmetalowe plugastwo. „Primeval Cult of Strength in the Womb of
Suffer” to już ich siódmy krążek, który ukaże się pod koniec września, tym
razem pod skrzydłami Osmose Productions. Nie będę ukrywał, że zespół nigdy nie
należał do ścisłego top moich faworytów. Nigdy też nie powiedziałem (bo najzwyczajniej
w świecie panowie nie dali mi ku temu pretekstu), że Kingdom jest zespołem
słabym czy przeciętnym. Oni zawsze mieścili się w „czwórce”, jeśli by wystawiać
im notę w skali szkolnej. Niemniej jednak, poprzedni album wykazywał jakby
tendencje zwyżkowe, bo słuchałem go najczęściej. Szalikowcy zespołu ucieszą się
zatem na informację, iż na nowym wydawnictwie Mazowszan, ów kurs został
zachowany. A jestem nawet w stanie zaryzykować, że „Primeval Cult of Strength
in the Womb of Suffer” to najbardziej dojrzały i dopracowany materiał zespołu w
ich długoletniej historii. O samej muzyce Kingdom nic odkrywczego napisać się
nie da. To nadal jest ten sam staroszkolny, oparty głównie na amerykańskich
wzorcach pokroju Deicide czy Morbid Angel metal śmierci. Czysty jak łza i na
wskroś brutalny. Mamy tutaj dziesięć kompozycji autorskich (w tym jeden
stanowiący akustyczne interludium), plus cover „Lunatic of God’s Creation”. Nie
wiem jak to jest, ale w covery to Kingdom akurat umiom średnio, bo tak jak nie
podobała mi się ich wersja „Lucretia My Reflection” na splicie z Throneum, tak
i w tym przypadku uważam wersję szlagieru Deicide za średnio udaną. Co do całej
reszty natomiast, nie mam pytań. Panowie potrafią mocno dosypać do kotła
swojej, zazwyczaj mocno rozpędzonej, lokomotywy, zasypując słuchacza gradem
blastów i agresywnych riffów, niejednokrotnie o charakterze Angelcorpse’owym.
Nawet jeśli chwilami odrobinę zwolnią, to i tak tylko po to, by za chwilę
zaatakować ze zdwojoną siłą. Podobnie śmiercionośnym narzędziem co linie
gitarowe czy ponadprzeciętnie intensywne beczki, są rzygające wokale, głębsze w
kawałkach śpiewanych po angielsku, nieco bardziej wrzeszczane w tych po
naszemu. A że całość brzmi bardziej niż prawilnie, to i narzekać nie ma na co,
bo w ogólnym rozrachunku, album ten spuszcza po prostu piękny, deathmetalowy
wpierdol. Fanom zespołu nowej płyty zatem polecać nie ma sensu, bo i tak po nią
sięgną. Tak samo powinien zrobić każdy, komu oldskulowy, bezkompromisowy metal
z kostuchą w herbie gra w sercu najgłośniej. Kingdom to gwarancja wysokiej
jakości. I za to ich ogromnie szanuję.
- jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz