sobota, 13 września 2025

Recenzja Heliolatry “Worshippers of a Dying Star”

 

Heliolatry

“Worshippers of a Dying Star”

Caverna Abismal Rec. 2025

Mamy tu jakichś fanów Inquisition? Pytam nie bez powodu, bowiem, mimo iż Kolumbijczycy mają swój od lat wykreowany, charakterystyczny styl, nie doliczyłem się na przestrzeni lat zbyt wielu jego naśladowców. Jakieś tam jednostki się trafiały, choć poziom przez nie prezentowany był, ogólnie rzecz ujmując, co najwyżej względny. No to dziś mamy na tapecie ucznia, który chyba najlepiej w ostatnim okresie odrobił zadanie domowe. Heliolatry to szwedzko - australijski duet (o bliżej nie sprecyzowanych personaliach), debiutujący pod banderą Caverna Abismal Records. „Worshippers of a Dying Star” niemal w całości oparty jest o spuściznę wymienionego wcześniej zespołu. I naprawdę nie trzeba być wykwalifikowanym w fachu słuchaczem, by owe podobieństwa wychwycić dosłownie od pierwszej nutki. Bo i podobny styl riffowania, bliźniacze aranże, nawet brzmienie gitar, jak żywo przypomina tutaj muzyków z Ameryki Południowej. Nawet sposób wokalnych ekspresji jest mocno zbliżony. Gdyby ktoś był nieświadomy, to można by mu wcisnąć kit, że oto słucha nowej płyty Inquisition, i zapewne by ową podpuchę łyknął, z jednym zastrzeżeniem. Gdyby nie był głupi, to stwierdziłby, że Kolumbijczycy wpletli w swoje kompozycje nieco świeżości. Bo faktycznie, Heliolatry dodają coś od siebie. Trochę wpływów drugiej fali black metalu, czy jakieś niespotykane u Inquisition interludia, robiące totalnie zeschizowany klimat i dodające całości nieco horrowatego klimatu. Dzięki temu nie mamy do czynienia wyłącznie z bezmyślnym kopiowaniem, choć nie zaprzeczę, że dosłownych zapożyczeń tu pod dostatkiem, ale czymś, co na bazie niemal idealnej receptury zyskało całkiem oryginalnego smaku. Najlepszym tego przykładem niech będzie „Obsidian Mountain Legion”, zawierający mocny kolumbijski akcent, jednocześnie podsycony osobliwą melodią. Płyta ta trwa niecałe trzydzieści pięć minut, ale słuchając jej ma się wrażenie, jakby byłby to zaledwie kwadrans. I naprawdę, kiedy ostatni, najdłuższy, bo ośmiominutowy, „Heliothic Monolith” się kończy, aż chce się całość włączyć od początku. Niby imitacja, ale bardzo zgrabnie wzbogacona. Takich uczniów ze świecą szukać. Zdecydowanie dobra rzecz.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz