Heliolatry
“Worshippers of a Dying
Star”
Caverna Abismal Rec. 2025
Mamy tu jakichś fanów Inquisition? Pytam nie bez
powodu, bowiem, mimo iż Kolumbijczycy mają swój od lat wykreowany,
charakterystyczny styl, nie doliczyłem się na przestrzeni lat zbyt wielu jego
naśladowców. Jakieś tam jednostki się trafiały, choć poziom przez nie
prezentowany był, ogólnie rzecz ujmując, co najwyżej względny. No to dziś mamy
na tapecie ucznia, który chyba najlepiej w ostatnim okresie odrobił zadanie
domowe. Heliolatry to szwedzko - australijski duet (o bliżej nie sprecyzowanych
personaliach), debiutujący pod banderą Caverna Abismal Records. „Worshippers of
a Dying Star” niemal w całości oparty jest o spuściznę wymienionego wcześniej
zespołu. I naprawdę nie trzeba być wykwalifikowanym w fachu słuchaczem, by owe
podobieństwa wychwycić dosłownie od pierwszej nutki. Bo i podobny styl
riffowania, bliźniacze aranże, nawet brzmienie gitar, jak żywo przypomina tutaj
muzyków z Ameryki Południowej. Nawet sposób wokalnych ekspresji jest mocno
zbliżony. Gdyby ktoś był nieświadomy, to można by mu wcisnąć kit, że oto słucha
nowej płyty Inquisition, i zapewne by ową podpuchę łyknął, z jednym
zastrzeżeniem. Gdyby nie był głupi, to stwierdziłby, że Kolumbijczycy wpletli w
swoje kompozycje nieco świeżości. Bo faktycznie, Heliolatry dodają coś od
siebie. Trochę wpływów drugiej fali black metalu, czy jakieś niespotykane u
Inquisition interludia, robiące totalnie zeschizowany klimat i dodające całości
nieco horrowatego klimatu. Dzięki temu nie mamy do czynienia wyłącznie z
bezmyślnym kopiowaniem, choć nie zaprzeczę, że dosłownych zapożyczeń tu pod dostatkiem,
ale czymś, co na bazie niemal idealnej receptury zyskało całkiem oryginalnego
smaku. Najlepszym tego przykładem niech będzie „Obsidian Mountain Legion”,
zawierający mocny kolumbijski akcent, jednocześnie podsycony osobliwą melodią.
Płyta ta trwa niecałe trzydzieści pięć minut, ale słuchając jej ma się
wrażenie, jakby byłby to zaledwie kwadrans. I naprawdę, kiedy ostatni,
najdłuższy, bo ośmiominutowy, „Heliothic Monolith” się kończy, aż chce się
całość włączyć od początku. Niby imitacja, ale bardzo zgrabnie wzbogacona.
Takich uczniów ze świecą szukać. Zdecydowanie dobra rzecz.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz