poniedziałek, 22 września 2025

Recenzja Thaumaturgy „Pestilential Hymns”

 

Thaumaturgy

„Pestilential Hymns”

Memento Mori (2025)

 


Podchodząc do „Pestilential Hymns” byłem niczym niezapisana kartka niczym nie skażona. Nie słyszałem o tym zespole, nie wiedziałem o nim nic i tak naprawdę nie wiedziałem czego się po nim spodziewać. Fakt, że formacja ta trafiła pod skrzydła lubianej przeze mnie Memento Mori Records mógł sugerować, że będę miał do czynienia z kolejną próbą wskrzeszania lat świetności klasycznego metalu śmierci. Ale nie tym razem. Rekonesans internetowy zdradził, że stojący za tym amerykańskim projektem niejaki KT dokoptował dwójkę muzyków, których personalia również oznakowano inicjałami i zarejestrował już drugi album, na którym – jak notka promocyjna głosi – będziemy mieć do czynienia z pierwotnym, wściekłym, jaskiniowym i zdoomowanym metalem śmierci, który czerpie garściami zarówno z gatunkowej tradycji jak i z bardziej współczesnych trendów. I te informacje w dużej mierze zdają się znajdować odzwierciedlenie w zawartości „Pestilential Hymns”, przy czym tych współczesnych trendów więcej tu niż gatunkowej tradycji. Rzeczywiście zawartość niniejszego wydawnictwa zwraca uwagę organiczną, pierwotną wściekłością w europejskim stylu. Nasuwają mi się tutaj skojarzenia ze szwedzkim Grotesque czy trzecim albumem Sinister, który przecież okłada do dziś słuchacza cegłówkami. Nie inaczej jest tutaj. Masywne, momentami naprawdę chwytliwe riffy utrzymane w średnim i wolnym tempie budują fundament każdej kolejnej kompozycji. Zdecydowana większość tych nagrań zdominowana jest jednak przez chaotyczne, momentami bardzo rozedrgane riffowanie balansujące gdzieś na pograniczu tego co robi Grave Miasma czy wczesne Cruciamentum, a tym co gra dajmy na to Pyrrhon. Przy czym muzycy Thaumaturgy stawiają na prostotę i pierwotność, a środki mają tylko uświęcać cel, którym jest stworzenie aury niepokoju i opresyjności. I ta sztuki udaje się tym trzem muzykom zaskakująco dobrze. Klimat budowany jest skutecznie, okazjonalne klawisze podkręcają pewną upiorność, a umiejętnie dawkowany ciężar stanowi bardzo dobrą przeciwwagę dla furiatycznego okładania beczek i strun. Podoba mi się też wokal – balansujący gdzieś między klasycznym, szwedzkim growlem, a jaskiniowym wyziewem, ale w żadnym momencie nie popadającym w ścianę pogłosu czy bulgotu. Są też niestety i minusy „Pestilential Hymns” i znajduje je w ilości sztuk dwóch. Pierwszy – chyba ten poważniejszy zarzut kieruję w stronę tych szybkich partii – ta bezpośredniość niestety potraf być zbyt przeciągnięta i, moim zdaniem, nie sprawdza się w przypadku dłuższych kompozycji. Nazywając rzecz po imieniu, potrafi zawiać tu nudą. Druga rzecz jaka rzuciła mi się w uszy to bardzo nachalne wyciszanie kompozycji przy końcu i dość długie przerwy pomiędzy utworami – moim zdaniem jest to zrobione z deczka nieudolnie i trochę burzy m tempo tych nagrań. Nie zmienia to faktu, że drugi album Thaumaturgy w ogólnym rozrachunku wzbudza we mnie pozytywne odczucia i raczej nie pozwala mi spuścić tych dźwięków w kiblu zapomnienia, nawet jeśli daleki jestem od gorącego namawiania słuchaczy do zakupu tego wydawnictwa.

                                                                                                                                Harlequin




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz