Inculter
„Morbid Origin”
Edged Circle Productions 2023
Ten
powstały w 2012 roku w zachodniej Norwegii band, ósmego grudnia powrócił ze
swoją trzecią płytą. Na przestrzeni jedenastu lat istnienia jak i poprzednimi
dwoma albumami pokazuje, że thrashowa spuścizna lat osiemdziesiątych
poprzedniego stulecia nie jest im obca. Niewątpliwie od samego początku działalności
Iculter udowadnia, że doskonale czuje się w tej estetyce, bo poczerniony thrash
w ich wykonaniu po prostu miażdży. Ci, którzy znają dwie pierwsze produkcje
tego bandu, już po pierwszych taktach usłyszą, że biczowanie Norwegów znacznie
ewoluowało. Ich kompozycje są teraz nieco dojrzalsze i bardziej przemyślane.
Broń Diable nie chodzi o to, że wcześniej rzępolenie Inculter było prostackie.
Co to, to nie, ponieważ był to rasowy black-thrash nawiązujący do korzeni, czy
wręcz wprost z nich wyrastający, ale też czyniący ukłon do współczesnych ujęć
tego gatunku w stylu Aura Noir i Nekromantheon, pełen ciekawych zagrywek, a
budowa poszczególnych utworów odznaczała się złożonością. Jednakże słuchając
„Morbid Origin” nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż ci muzycy, wykorzystując swoje
doświadczenie, w pełni świadomie nagrali krążek, który pomimo oczywistego
charakteru, z rozmysłem podejmuje dialog z klasyką satanicznego thrashu. W
szybszych momentach wyraźnie słychać nawiązania do początków Sodom, Kreator czy
Slayer. Rytmika riffów jak i ich szczególna melodyjność wraz z tempem,
jednoznacznie wskazuje na te załogi, podobnie jak intonacja wokali, które wtedy
łudząco przypominają sposób śpiewania Tom’a Araya. W tych etapach jest
diabelnie szorstko i nienawistnie. Niemniej jednak „Morbid Origin” w większej
mierze składa się z średnich temp, które wprowadzają sporo dusznego klimatu,
zahaczającego nieco o Celtic Frost jak i Sarke. Gdy w muzyce tego tercetu
królują te fazy, muzyka traci na wściekłości, lecz zyskuje na klimatyczności.
Akordy snują mroczną opowieść, rysując nam na siatkówce oka przytłaczające
krajobrazy, które wprowadzają iście upiorną atmosferę. Niekiedy Norwedzy
posuwają się jeszcze dalej i skręcają w rejony zbliżone do klasycznego doom
metalu, kreśląc epickie tekstury, korespondujące z takimi tuzami jak Candlemass
lub Solitude Aeturnus. Cóż, prezent gwiazdkowy od tej ekipy to prawie 50 minut
black-thrashu, który podany za pomocą gęstych gitar, dociążonych przez sekcję
rytmiczną, zaskakuje wieloma pomysłami. Dziewięć kawałków wypełnionych
kontrastami, które połączone w umiejętny sposób, tworzą niesamowicie dorosłe
wydawnictwo. Inculter otwarcie korzysta z fundamentów thrash metalu,
inteligentnie do nich się odnosząc, a przy tym, korzystając ze swojego
norweskiego usposobienia i talentu, ubiera go w odpowiednie szaty, które
ozdobione gwoździami, kłują niemiłosiernie.
shub niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz