sobota, 16 grudnia 2023

Recenzja Inculter „Morbid Origin”

 

Inculter

„Morbid Origin”

Edged Circle Productions 2023

Ten powstały w 2012 roku w zachodniej Norwegii band, ósmego grudnia powrócił ze swoją trzecią płytą. Na przestrzeni jedenastu lat istnienia jak i poprzednimi dwoma albumami pokazuje, że thrashowa spuścizna lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia nie jest im obca. Niewątpliwie od samego początku działalności Iculter udowadnia, że doskonale czuje się w tej estetyce, bo poczerniony thrash w ich wykonaniu po prostu miażdży. Ci, którzy znają dwie pierwsze produkcje tego bandu, już po pierwszych taktach usłyszą, że biczowanie Norwegów znacznie ewoluowało. Ich kompozycje są teraz nieco dojrzalsze i bardziej przemyślane. Broń Diable nie chodzi o to, że wcześniej rzępolenie Inculter było prostackie. Co to, to nie, ponieważ był to rasowy black-thrash nawiązujący do korzeni, czy wręcz wprost z nich wyrastający, ale też czyniący ukłon do współczesnych ujęć tego gatunku w stylu Aura Noir i Nekromantheon, pełen ciekawych zagrywek, a budowa poszczególnych utworów odznaczała się złożonością. Jednakże słuchając „Morbid Origin” nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż ci muzycy, wykorzystując swoje doświadczenie, w pełni świadomie nagrali krążek, który pomimo oczywistego charakteru, z rozmysłem podejmuje dialog z klasyką satanicznego thrashu. W szybszych momentach wyraźnie słychać nawiązania do początków Sodom, Kreator czy Slayer. Rytmika riffów jak i ich szczególna melodyjność wraz z tempem, jednoznacznie wskazuje na te załogi, podobnie jak intonacja wokali, które wtedy łudząco przypominają sposób śpiewania Tom’a Araya. W tych etapach jest diabelnie szorstko i nienawistnie. Niemniej jednak „Morbid Origin” w większej mierze składa się z średnich temp, które wprowadzają sporo dusznego klimatu, zahaczającego nieco o Celtic Frost jak i Sarke. Gdy w muzyce tego tercetu królują te fazy, muzyka traci na wściekłości, lecz zyskuje na klimatyczności. Akordy snują mroczną opowieść, rysując nam na siatkówce oka przytłaczające krajobrazy, które wprowadzają iście upiorną atmosferę. Niekiedy Norwedzy posuwają się jeszcze dalej i skręcają w rejony zbliżone do klasycznego doom metalu, kreśląc epickie tekstury, korespondujące z takimi tuzami jak Candlemass lub Solitude Aeturnus. Cóż, prezent gwiazdkowy od tej ekipy to prawie 50 minut black-thrashu, który podany za pomocą gęstych gitar, dociążonych przez sekcję rytmiczną, zaskakuje wieloma pomysłami. Dziewięć kawałków wypełnionych kontrastami, które połączone w umiejętny sposób, tworzą niesamowicie dorosłe wydawnictwo. Inculter otwarcie korzysta z fundamentów thrash metalu, inteligentnie do nich się odnosząc, a przy tym, korzystając ze swojego norweskiego usposobienia i talentu, ubiera go w odpowiednie szaty, które ozdobione gwoździami, kłują niemiłosiernie.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz