Malicious
„Merciless Storm”
Invictus Prod. 2023
Nie wiem, dlaczego debiutancki album Malicious nie
pojawił się swego czasu na naszych łamach. Był to album naprawdę zacny i chyba
jedynie z powodu natłoku promówek jakie do nas docierają przegapiony został. No
to nadrabiamy zaległości, bowiem Finowie powracają z nową EP-ką, która, krótko
mówiąc, niesie śmierć. Death metal to jest. Bardzo wkurwiony i nie cierpiący
jakichkolwiek znamion kompromisu. Kojarzycie taki zespół jak AngelCorpse? Albo
Concrete Winds? Albo, jeszcze bliżej – Beyond czy Omegavortex? Ta, wiem, rzucam
nazwami jak z kapelusza, ale wierzcie mi, to co usłyszycie na „Merciless Storm”
to właśnie mieszanka wymienionych nazw. I w zasadzie mógłbym tutaj zakończyć
swoje wywody, bo każdy zainteresowany wie już o co chodzi. Chłopaki jadą z
koksem bez ograniczeń, skupiając się na intensywności riffowania, bez zabawy w
jakieś techniczne specyfiki. Jeśli komuś w czasach obecnych brakuje death
metalu w death metalu, to powinien sobie na odtrutkę zapodać te dziesięć minut
bezlitosnego nakurwu jaki serwują Malicious. Mało w tym melodii jako takiej,
bardziej przewija się ona w wkręcających się w łeb, mocno podrasowanych
harmoniach obrzyganych od stóp do głów Helmkampowym wokalem. Niekoniecznie mam
tu na myśli jego ton, co intensywność. Kolesie gnają do przodu w staroszkolnym
stylu i nie pozostawiają jeńcom kromki chleba do konsumpcji. Pięknie to przy
okazji brzmi. Niby czytelnie, ale z zachowaniem odpowiedniej dawki syfu i
szlamu. Pięknie nam się panowie prezentują, przed milionami słuchaczy. To jest
death metal, a nie jakaś popierdółka. Wszystko, kurwa, w temacie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz