sobota, 30 grudnia 2023

Recenzja Warhawk „Dambuster”

 

Warhawk

„Dambuster”

Iron Fist Prod. 2023

Ależ piękny prezent do mnie przyszedł tuż przed Sylwestrem. Znalazłem bowiem w skrzynce drugi album szwedzkiego Warhawk, i już po zapoznaniu się z okładką, na której uwagę przykuwa bardzo Motorheadowe logo, wiedziałem, że to będzie dobre. I cieszę się, że po raz kolejny się nie myliłem. A nawet więcej. W tym gatunku muzycznym, ostatnim albumem który zrobił na mnie tak mocne wrażenie był „Motor Cult” Gasoline Guns, a było to przecież jakieś dwa lata temu. „Dumbuster” to granie z pogranicza hard rocka i heavy metalu z bardzo, ale to bardzo rock’n’rollowym zacięciem. Oczywiście myślą przewodnią jest tutaj wspomniany wyżej Motorhead, którego aura wypełnia niemal każdą nutkę na tym albumie. Charakterystyczne tempo, klasyczny beat, praca gitar oraz maniera wokalna, tutaj wszystko jest jednym wielkim hołdem dla nieśmiertelnego Lemmy’ego. A że panowie ze Szwecji zadanie domowe odrobili celująco, to chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć jak trzylatkowi, że przy tych dźwiękach aż chce się ruszyć w tan. Nie ma na tej płycie utworu w którym brakowałoby chwytliwych akordów, śpiewnych refrenów czy wpadających w ucho od pierwszego odsłuchu melodii. Ciężko także wyróżnić którykolwiek z nich, i to nie tylko dlatego, że „Dumbuster” to płyta kurewsko równa, ale także dlatego, że te trzydzieści minut przelatuje tak szybko, że nie ma nawet czasu się zastanowić czy dany fragment jest lepszy od poprzedniego, czy nie. Na pewno wyróżniają się otwierający całość „Bombraid” oraz „Dags Att Dra”, ale tylko dlatego, że w ten pierwszy wpleciono wyśmienity fragment na pianinie, a drugi został odśpiewany w języku narodowym muzyków.  Jako całość „Dumbuster” jest bombą imprezową, której odpalenie na domówce momentalnie podniesie gościom ciśnienie, zwiększy średnią ilość wypijanych drinków na godzinę oraz prawdopodobieństwo uszkodzenia sprzętu gospodarstwa domowego, tudzież mebli (krzesła obstawiam w pierwszej kolejności). Dla mnie fenomenem jest, w jaki sposób niektóre zespoły potrafią zagrać po raz tysięczny „tę samą piosenkę”, jednocześnie dodać do niej kapkę od siebie i zrobić to w sposób nie uwłaczający autorowi oryginału. Jestem przekonany, że Lemmy osobiście tupie przy tych dźwiękach nogą w piekle, i trochę mu żal, że nie może sobie strzelić z chłopakami flaszki Jacka Danielsa. Jeśli dotychczas nazwa Warhawk była wam nieznana, to sięgajcie po ich drugą płytę bez najmniejszego wahania. Dla mnie materiał bez wad.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz