sobota, 23 grudnia 2023

Recenzja KATAKLYSM „Goliath”

 

KATAKLYSM

„Goliath”

Nuclear Blast 2023

Pamiętam, jakby to było dziś. Początek lat 90-tych (konkretnie był to rok 1993), gdy to kanadyjski Kataklysm przypierdolił swym „The MysticalGate of Reincarnation” tak, że kurwa złożyłem się w chińskie u. Niespełna dwa lata później panowie z Quebecu dojebali miażdżącym „Sorcery”, który spustoszenie siał niesamowite, a po kolejnych 12 miechach z delikatnym okładem zespół pozamiatał scenę brutalnego grania okrutnym „The Temple of Knowledge (Kataklysm Part III)”. No i gdy wydawało się, że może być już tylko lepiej, z różnych przyczyn nastąpiły pewne modyfikacje składu, które pociągnęły za sobą niestety także i zmiany muzyczne, a co za tym idzie, spowodowały to, że Kataklysm stał się jeno grupą solidną i rzetelną, czyli po prostu Death Metalowym średniakiem. I tak sprawy mają się do dnia dzisiejszego. Ten Kanadyjsko-Amerykański w tej chwili ansambl regularnie wydaje kolejne albumy, które jednak nie mają nawet startu do produkcji, które wymieniłem tu na początku. Sierpień tego roku przyniósł nam kolejny, piętnasty już duży krążek zespołu, zatytułowany „Goliath”. Czy po tylu latach nagrywania bliźniaczo do siebie podobnych płyt Maurizio i spółka będą mieli jeszcze cokolwiek do powiedzenia? Przeorałem tę produkcję  wzdłuż i wszerz dobrych kilka razy, po czym stwierdziłem, że absolutnie nic się nie zmieniło i dalej jest, tak, jak było. To kolejny rzetelny, solidny i konkretny album Kataklysm, który sytuuje się w dolnej strefie stanów średnich. Jest tu co prawda trochę naprawdę dobrego, brutalnego Metalu Śmierci o wysokim stopniu technicznego zaawansowania, a takie wałki jak „Dark Wings of Deception”, czy „Bringer of Vengeance” mają niezgorsze jebniecie, jednak większość tego materiału to zdecydowanie frakcja Death Metalu bazująca na mocno nasyconych melodią strukturach, oraz oparta chwilami o bardziej szarpane, siłowe rozwiązania. Obrazowo można by powiedzieć, że Kataklysm Anno Bastardi 2023 to mieszanina Melo-Death z odrobiną mięsa i podrobów. Jednym słowem jest ciężko (ale tak w sam raz), melodyjnie (jednak nie za bardzo) i przyjemnie pod względem technicznym (tyle że bez przesady). Ocena tej płyty będzie więc mocno uzależniona od tego, jaki etap twórczości grupy jest tym, który poważacie. Ja zdecydowanie opowiadam się po stronie muzyki, którą rzeźbili do roku 1996, więc „Goliath” to dla mnie kolejny, solidny, ale w gruncie rzeczy bezpieczny i zachowawczy krążek, który jest niejako odcinaniem kuponów od nieśmiertelnych, niszczących w chuj, wymienionych tu przeze mnie klasyków. Wszyscy ci, którzy wolą opcję nr 2, czyli płyty nagrywane przez zespół cirka od roku 1998, najnowszą produkcję łykną zapewne bez zastanowienia, niczym bocian soczystą, zieloną żabkę. Dla mnie żaby za bardzo walą morświnem i za mało w nich krwistego mięsiwa. Podobnie jest i z tegorocznym krążkiem Kataklysm.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz