niedziela, 10 grudnia 2023

Recenzja HEPATOMANCY „Satanae Et Deis Inferis Nigras Hostias Sacrificamus”

 

HEPATOMANCY

„Satanae Et Deis Inferis Nigras Hostias Sacrificamus”

Under The Sign Of Garazel Productions 2023

 


Z hordami takimi, jak włoskie Hepatomancy sprawa jest pozornie prosta, jak konstrukcja cepa. Panowie nakurwiają bowiem surowy, bluźnierczy, niszczycielski Black Metal oparty na siarczystych bębnach, zimnych, jadowitych riffach i wokalizach z piekła rodem. Żadnych udziwnień, zero pedalstwa, tylko czerń, Szatan i koncepcyjnie czyste, pradawne Zło. Tak można by pokrótce scharakteryzować dźwięki, jakie znalazły się na „Satanae Et Deis Inferis…” Tyle że taka pobieżna ekspertyza, jest delikatnie rzecz mówiąc, niepełna, gdyż dzieje się tu zdecydowanie więcej, niż się pierwotnie wydaje. Nie jest to li, tylko chaotyczna, Czarcia jazda na pełnej piździe (choć bezkompromisowego jebnięcia jest na tym krążku naprawdę sporo). Zespół nie eksploruje także tylko i wyłącznie spuścizny II fali skandynawskiej rogacizny, ale oczywiście pewne jej pierwiastki obowiązkowo musiały się tu znaleźć. Tak więc, prócz tradycyjnie pojętego, satanicznego Black Metalu szkół wielorakich, usłyszymy tu także odrobinę nieco bardziej popapranych, miażdżących, zagęszczonych rozwiązań, które wywołują ciarki na plecach i genitaliach, jak i zagrywek z gatunku Grind/Death (ze wskazaniem na Grind) chytrze umieszczonych w tej smolistej, diabelskiej zawiesinie. Wszystko to sprawia, że drugi, pełny album Włochów rozpierdala w chuj z siłą nuklearnego podmuchu, pozostawiając po swym przejściu jeno dymiące zgliszcza i wypaloną ziemię. To jednak nie wszystko. Muzyka Hepatomancy jest tak bestialska, nienawistna, złowróżbna i nasycona okrucieństwem, że kurwa po prostu brakuje słów. Uwierzycie? Brakuje mi słów. Po napisaniu pierdyliona recenzji metalowych wydawnictw na przestrzeni lat, nie wiem, jak ubrać w słowa to, co dzieje się na tym materiale. Niewiarygodne, ale zarazem jakże fascynujące. Gdy słucham tej płytki, mam wrażenie, że ktoś spuścił z łańcucha przynajmniej trzy legiony, cztery kohorty i pięć centurii wygłodniałych ludzkiej krwi, parszywych demonów z samego dna otchłani. Doprawdy, potężny, nieludzki rozpierdol przecudnej urody, który jest zarazem niesamowicie spójny, jednorodny i diabelnie harmonijny w swym ekstremalnym podejściu do czarciej materii. Kolejne, wyśmienite wydawnictwo w katalogu Under the Sign of Garazel Productions. Nie wyobrażam sobie, aby ta płytka nie pojawiła się w kolekcji każdego, szanującego się maniaka Black Metalu pobłogosławionego przez Władcę Piekieł we własnej osobie, a więc marsz na zakupy. Tylko bez tanich wykrętów proszę, bo żywcem będę pasy darł.

 

Hatzamoth

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz