NARBO
DACAL
„Elysium
Now”
Piranha
Music 2023
To,
że nasze rodzime sceny Death i Black Metalowa, to potęga niezmożona wiadomo nie
od dziś, podkreślałem zresztą ten fakt już wiele razy. W ostatnim czasie jednak
doszlusowała do nich zdecydowanym ruchem lewej ręki, rozwijająca się prężnie,
choć zarazem w swoim, niespiesznym rytmie Polska frakcja Sludge/Doom (co mnie
osobiście bardzo cieszy). Niezbitym na to dowodem są takie zespoły jak Dope Lord,
Mag, Tankograd, Las Trumien, czy właśnie Narbo Dacal, którego to pierwszy, pełny
album spróbuję przybliżyć Wam choć trochę w tej recenzji. Jak już poniekąd
zdradziłem na samym początku, Krakowskie trio szyje zagęszczonym ściegiem gruby
gobelin utkany ze Sludge Metalowej osnowy i Doom Metalowego wątku. Oczywiście
jest to tylko kręgosłup muzyki Narbo Dacal, gdyż na owym masywnym rdzeniu
dzieje się więcej, zdecydowanie więcej. Po kolei jednak, wszak jak to mówią,
pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. Tak więc podstawą „Elysium…”
są ciężko bijące beczki, miażdżący organy wewnętrzne bas, gniotące potwornie
wiosła i charakterystyczne, emocjonalne wokalizy, do których jednak trzeba
nieco przywyknąć, ale o tym za chwilę. Wierzcie mi, w chuj ciężkie są podstawy
tej płyty i nie raz sprawiły one, że odbiła mi się komunijna oranżada. Jakby
tego było mało, wokół wspomnianego tu już, miażdżącego rdzenia tego albumu
wirują w szalonym, niemal rytualnym tańcu, meandrujące, psychodeliczne tekstury
rodem z kwaśnego rocka przełomu lat 70-tych i 80-tych, progresywne, niewąsko
niekiedy zakręcone patenty, które śmiało mogłyby się znaleźć na wielu
produkcjach z tego gatunku, czy też bardziej atmosferyczne, niemal eteryczne
zagrywki, które jednak na beret cisną potwornie. Na płytce tej usłyszymy także pewne
ilości zdecydowanie mocniejszego pierdnięcia, które zbliża się do rejonów
opanowanych przez Śmierć i jej popleczników (myślę tu zwłaszcza o równych,
miażdżących pasażach gitarowych, popartych przytłaczającą sekcją rytmiczną). Nie
brakuje także na tej płycie, technicznych, bardziej popapranych patentów, które
podkreślają wysoce psychoaktywny i transowy zarazem wydźwięk tej produkcji.
Wspominałem powyżej, że do wokali trzeba się przyzwyczaić, i rzeczywiście tak
jest, jednak po dwóch, trzech okrążeniach tej płyty
człowiek nie wyobraża sobie, aby mogły one być wykonane w inny sposób. Eli i
Bartek (przepraszam za poufałość) odwalili bez dwóch zdań kawał zajebistej
roboty. Cała ta płyta, to zresztą pokaz muzycznego, jak i kompozycyjnego
kunsztu, oraz niesamowicie bogatej wyobraźni twórczej. Fajnie, że Piranha Music
wyławia takie projekty i rzuca ich materiały niczym perły między wieprze. Doskonała
płyta, potwierdzająca fakt, że nasze ojczyste kapele spod znaku Sludge/Doom nie
muszą się już kłaniać nikomu. Tak sądzę i swego zdania nie zmienię, choćby żywym
ogniem przypalano mi stopy.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz