czwartek, 18 lipca 2024

Recenzja Nebülith „Feel Good Music For The End Of The World Vol. 1”

 

Nebülith

„Feel Good Music For The End Of The World Vol. 1”

Self-Released 2024

Za tym jednoosobowym projektem stoi amerykański multiinstrumentalista John Shaughnessy, który stworzył tą płytę, inspirując się muzyką z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, proto-punkiem oraz graniem alternatywnym. Początkowo chciał on wydać ten krążek na taśmie szpulowej jako cudownie odnaleziony materiał zapomnianego zespołu z lat 70. Ostatecznie zdecydował inaczej i tak powstał Nebülith, którego debiut ukaże się w drugiej połowie sierpnia. Będzie on zawierał dziewięć kompozycji, które wykreowane zostały na takich instrumentach jak bezprogowy bas piccolo, dzwonki wietrzne, perkusja jak i jej elektroniczna wersja, megafon, syntezator basu, wokoder oraz klawisze. Przy użyciu tak niecodziennego instrumentarium powstał równie intrygujący krążek w gatunku, który w wielkim skrócie można określić jako psychodeliczny stoner-doom metal. Co prawda doomowych gnieceń sensu stricte raczej ze świecą tu szukać, bo ogólny charakter aranżacji Nebülith jest zgoła inny. Oczywiście, a zwłaszcza w tych wolniejszych kawałkach, snując się smętnie i miażdżąc basowymi akordami zbliża się do tej ciężkiej muzyki, lecz jej prawdziwa dusza to oryginalne połączenie Led Zeppelin, Black Sabbath i Sleep, ale to jeszcze i tak nie wszystko. Wymienione kapele odcisnęły swoje piętno na „Feel Good Music…” w formie klasycznych riffów i halucynogennych wywijasów oraz garażowego brzmienia, które bywa momentami aż nieznośne. Te chropowate przestery wraz z piskliwymi nutami wysokotonowego wiosła, robią momentami naprawdę spore kuku, raniąc chyba tylko po to, aby ta narkotyczna substancja szybciej i dobitniej przedostała się do krwi. Oprócz mocno zadymionych i co za tym idzie dusznych numerów, znajdują się tutaj także szybsze utwory, które swym delikatnie przebojowym usposobieniem kierują się w stronę Monster Magnet, a w bardziej zawadiackich i nieco nieokiełznanych chwilach przywodzą skojarzenia z produkcjami MC5. Nebülith gra bardzo specyficzną muzę, która skierowana jest raczej do wąskiego grona odbiorców, rozmiłowanego w odurzającym klimacie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych lub do tych, dla których lizergiczna aura standardowych przedstawicieli stoner-doom’a jest niewystarczająca. Jak dla mnie bomba. Nigdy bym się nie spodziewał, że w obrębie tego rodzaju rzępolenia można pójść dalej niż ostatnio coraz częściej wypływające, włoskie brygady, które także komponują psychodeliczną muzę, ale nie aż tak w skrajnym stylu jak Nebülith.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz