wtorek, 16 lipca 2024

Recenzja ÚTGARĐAR „Fire Smoked Upon the Wolf’s Back”

 

ÚTGARĐAR

„Fire Smoked Upon the Wolf’s Back”

De Tenebrarum Principio 2024

 


Útgarðar to międzynarodowy, amerykańsko-szwedzki hord, który zbudowali muzycy znani z tworzenia w Gnosis of the Witch, Veiled, Uada, Seid, Serpent Omega, Swarming, czy Monolithic. Panowie postanowili pograć sobie zakorzeniony w nordyckiej mitologii, klasyczny, surowy Black Metal nawiązujący do II fali gatunku. Jak postanowili, tak też zrobili i wierzcie mi, wyszła z tego w pytę płyta. Zimna, mizantropijna, bezwzględna i wściekła, a do tego pełna mistycyzmu i złowieszczej atmosfery. Horda wykorzystuje do osiągnięcia celu stosunkowo proste środki artystycznego wyrazu (wychodząc słusznie z założenia, że w prostocie siła), a więc potężne beczki, ciężko fastrygujący bas, jadowite, gwałtowne riffy i ponury, demoniczny scream. Całość uzupełniają ambientowe pasaże i czyste wokale o pogańskich konotacjach, jak i odrobina rytualnych struktur, które najwyraźniej objawiają się w pulsującej smoliście perkusji i obrzędowych zaśpiewach w tytułowym wałku, bądź też w transowych, zagęszczonych partiach wioseł „Ymir Awakens”, czy „Trolls of Muspel, Trolls of Frost”. Cała zresztą płyta jest jedną, hipnotyzującą ceremonią gloryfikującą północne krainy Skandynawii i ich pradawne bóstwa. Niewątpliwym atutem tej płyty, poza jej zrównoważonym charakterem, jest to, iż każdy kolejny jej wałek posiada odrębne harmonie i motywy melodyczne, co urozmaica wydatnie tę produkcję, zachowując jednocześnie jej jednolitą, spójną i zwartą myśl przewodnią. Ogromnym plusem jest także jej organiczne, tłuste, ciężkie brzmienie, co z kolei sprawia, że siła uderzeniowa tego krążka jest naprawdę konkretna. Gdy tak analizowałem sobie w mojej łepetynie to, co usłyszałem na debiucie Útgarðar, to cały czas z uporem maniaka powracała do mnie myśl, że ta muzyka wydaje mi się połączeniem chropowatej ekspansywności i klimatu pierwszych płyt Bathory z zawiesistą surowością „Ravishing Grimness” wiadomo kogo, doprawioną lodowatym szaleństwem Thorns, bądź Mysticum (choć odniesienia do tych dwóch ostatnich hord dotyczą bardziej pewnych szczegółów aranżacyjnych, rozwiązań strukturalno-brzmieniowych i ogólnego feelingu, niż całokształtu kompozycyjnego tej płyty). No i powiem Wam, że coś w tym kurna jest. Obcujemy bowiem na tym krążku z tą samą, surową siłą, podobnie ukrytymi niuansami i sugestywnymi, mizantropijnymi wibracjami, jakie cechowały produkcje wymienionych tu powyżej grup. Naprawdę dobra rzecz. Mam nadzieję, że „Ogień Dymiący na Grzbiecie Wilka” doczeka się rychłej kontynuacji i że będzie ona utrzymana w tych samych, bądź podobnych klimatach. Ja w każdym razie będę czekał na ciąg dalszy tej opowieści.

 

Hazamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz