ÚTGARĐAR
„Fire Smoked Upon the Wolf’s
Back”
De
Tenebrarum Principio 2024
Útgarðar
to międzynarodowy, amerykańsko-szwedzki hord, który zbudowali muzycy znani z
tworzenia w Gnosis of the Witch, Veiled, Uada, Seid, Serpent Omega, Swarming,
czy Monolithic. Panowie postanowili pograć sobie zakorzeniony w nordyckiej
mitologii, klasyczny, surowy Black Metal nawiązujący do II fali gatunku. Jak
postanowili, tak też zrobili i wierzcie mi, wyszła z tego w pytę płyta. Zimna,
mizantropijna, bezwzględna i wściekła, a do tego pełna mistycyzmu i
złowieszczej atmosfery. Horda wykorzystuje do osiągnięcia celu stosunkowo proste
środki artystycznego wyrazu (wychodząc słusznie z założenia, że w prostocie
siła), a więc potężne beczki, ciężko fastrygujący bas, jadowite, gwałtowne
riffy i ponury, demoniczny scream. Całość uzupełniają ambientowe pasaże i
czyste wokale o pogańskich konotacjach, jak i odrobina rytualnych struktur,
które najwyraźniej objawiają się w pulsującej smoliście perkusji i obrzędowych
zaśpiewach w tytułowym wałku, bądź też w transowych, zagęszczonych partiach
wioseł „Ymir Awakens”, czy „Trolls of Muspel, Trolls of Frost”. Cała zresztą
płyta jest jedną, hipnotyzującą ceremonią gloryfikującą północne krainy
Skandynawii i ich pradawne bóstwa. Niewątpliwym atutem tej płyty, poza jej
zrównoważonym charakterem, jest to, iż każdy kolejny jej wałek posiada odrębne
harmonie i motywy melodyczne, co urozmaica wydatnie tę produkcję, zachowując
jednocześnie jej jednolitą, spójną i zwartą myśl przewodnią. Ogromnym plusem
jest także jej organiczne, tłuste, ciężkie brzmienie, co z kolei sprawia, że
siła uderzeniowa tego krążka jest naprawdę konkretna. Gdy tak analizowałem
sobie w mojej łepetynie to, co usłyszałem na debiucie Útgarðar, to cały czas z
uporem maniaka powracała do mnie myśl, że ta muzyka wydaje mi się połączeniem chropowatej
ekspansywności i klimatu pierwszych płyt Bathory z zawiesistą surowością
„Ravishing Grimness” wiadomo kogo, doprawioną lodowatym szaleństwem Thorns, bądź
Mysticum (choć odniesienia do tych dwóch ostatnich hord dotyczą bardziej
pewnych szczegółów aranżacyjnych, rozwiązań strukturalno-brzmieniowych i
ogólnego feelingu, niż całokształtu kompozycyjnego tej płyty). No i powiem Wam,
że coś w tym kurna jest. Obcujemy bowiem na tym krążku z tą samą, surową siłą,
podobnie ukrytymi niuansami i sugestywnymi, mizantropijnymi wibracjami, jakie
cechowały produkcje wymienionych tu powyżej grup. Naprawdę dobra rzecz. Mam
nadzieję, że „Ogień Dymiący na Grzbiecie Wilka” doczeka się rychłej kontynuacji
i że będzie ona utrzymana w tych samych, bądź podobnych klimatach. Ja w każdym
razie będę czekał na ciąg dalszy tej opowieści.
Hazamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz