poniedziałek, 8 lipca 2024

Recenzja Todesstoss „Das Liebweh-Dekret”

 

Todesstoss

„Das Liebweh-Dekret”

I, Voidhanger Records 2024

Fani progresywnych wygibasów Martina Langa, który od 24 lat szyje black metalowe kreacje w szalonym stylu, będą zapewne zachwyceni faktem, że w drugiej połowie lipca ukaże się jego najnowszy album. Przez wszystkie lata działalności zdążył już przyzwyczaić do swojego niekonwencjonalnego podejścia w tworzeniu depresyjnego bleka więc zwolennicy i przeciwnicy muzyki Todesstoss nie będą zdziwieni włączając „Das Liebweh-Dekret”. To w prostej linii kontynuacja chorej i totalnie odklejonej wizji na sataniczne dźwięki. Sięgając po dziewiąty krążek tego pomysłowego Niemca, po raz kolejny spotkałem się z muzyką, której forma może nie być do końca zrozumiała dla wszystkich. Dla mnie też nie jest, bo jej improwizacyjny charakter wymyka się z jakichkolwiek ram gatunku powszechnie określanego jako black metal. To swoiste połączenie przeciwstawnych sobie sposobów kostkowania robi niemały mętlik w głowie, a trwa on godzinę więc przerodzić się może w załamanie nerwowe. W każdym utworze mamy do czynienia z luźnym scaleniem psychodelicznych tremolo, klasycznych riffów nawiązujących do proto-metalu, rytmicznych akordów na tłumionych strunach, powykręcanych solówek i świdrujących wysokotonowych wibracji. Hałaśliwe i balansujące między agresywnymi oraz dołującymi rejonami gitary, wsparte są przez wyraźne linie basu i automat perkusyjny. Za sprawą beczek dostajemy również nieco industrialnego klimatu zaś niskotonowe wiosło zagęszcza tekstury sześciostrunowców, a także podbija ametodyczność konstrukcji każdego utworu. Poszczególne fazy zamieszczonych tu kompozycji nieustannie się zmieniają i nie zawsze płynnie przechodzą z jednej w drugą. Buduje to obłąkany nastrój, w którym mieszają się takie emocje jak histeria, czarna melancholia i wściekłość. Wybrane akordy miotają się zaciekle, przypominając szaleńca, którego stan co kilka minut przechodzi od katatonicznego stuporu w hiperkinetyczny szał. Całość jest doprawiona nerwowymi wokalami, których znajduje się tu cała gama. Od furiackich wrzasków poprzez męskie i żeńskie zawodzenie do impulsywnych melodeklamacji. Cóż, znów otrzymaliśmy od Todesstoss chaotyczny i nieokrzesany black metal, który w swej progresywności, pożerając swój ogon, zatraca chwilami sens. Niemniej jednak jego ekscentryczność może pociągać i dawać satysfakcję. Jego skomplikowana budowa złożona jest z prostych i minimalistycznych rozwiązań, które przewrotnie przeobrażają go w zdeformowanego potworka z teatru osobliwości. Czy black metal Todesstoss to artyzm czy kicz? Czy Martin Lang jest geniuszem czy szarlatanem? Oceńcie sami.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz