Todesstoss
„Das
Liebweh-Dekret”
I, Voidhanger Records 2024
Fani
progresywnych wygibasów Martina Langa, który od 24 lat szyje black metalowe
kreacje w szalonym stylu, będą zapewne zachwyceni faktem, że w drugiej połowie
lipca ukaże się jego najnowszy album. Przez wszystkie lata działalności zdążył
już przyzwyczaić do swojego niekonwencjonalnego podejścia w tworzeniu
depresyjnego bleka więc zwolennicy i przeciwnicy muzyki Todesstoss nie będą
zdziwieni włączając „Das Liebweh-Dekret”. To w prostej linii kontynuacja chorej
i totalnie odklejonej wizji na sataniczne dźwięki. Sięgając po dziewiąty krążek
tego pomysłowego Niemca, po raz kolejny spotkałem się z muzyką, której forma
może nie być do końca zrozumiała dla wszystkich. Dla mnie też nie jest, bo jej
improwizacyjny charakter wymyka się z jakichkolwiek ram gatunku powszechnie
określanego jako black metal. To swoiste połączenie przeciwstawnych sobie
sposobów kostkowania robi niemały mętlik w głowie, a trwa on godzinę więc
przerodzić się może w załamanie nerwowe. W każdym utworze mamy do czynienia z
luźnym scaleniem psychodelicznych tremolo, klasycznych riffów nawiązujących do
proto-metalu, rytmicznych akordów na tłumionych strunach, powykręcanych solówek
i świdrujących wysokotonowych wibracji. Hałaśliwe i balansujące między
agresywnymi oraz dołującymi rejonami gitary, wsparte są przez wyraźne linie
basu i automat perkusyjny. Za sprawą beczek dostajemy również nieco
industrialnego klimatu zaś niskotonowe wiosło zagęszcza tekstury
sześciostrunowców, a także podbija ametodyczność konstrukcji każdego utworu.
Poszczególne fazy zamieszczonych tu kompozycji nieustannie się zmieniają i nie
zawsze płynnie przechodzą z jednej w drugą. Buduje to obłąkany nastrój, w
którym mieszają się takie emocje jak histeria, czarna melancholia i wściekłość.
Wybrane akordy miotają się zaciekle, przypominając szaleńca, którego stan co
kilka minut przechodzi od katatonicznego stuporu w hiperkinetyczny szał. Całość
jest doprawiona nerwowymi wokalami, których znajduje się tu cała gama. Od
furiackich wrzasków poprzez męskie i żeńskie zawodzenie do impulsywnych
melodeklamacji. Cóż, znów otrzymaliśmy od Todesstoss chaotyczny i nieokrzesany
black metal, który w swej progresywności, pożerając swój ogon, zatraca chwilami
sens. Niemniej jednak jego ekscentryczność może pociągać i dawać satysfakcję.
Jego skomplikowana budowa złożona jest z prostych i minimalistycznych
rozwiązań, które przewrotnie przeobrażają go w zdeformowanego potworka z teatru
osobliwości. Czy black metal Todesstoss to artyzm czy kicz? Czy Martin Lang
jest geniuszem czy szarlatanem? Oceńcie sami.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz