True
Black Dawn
„Of
Thick-Circling Shadows”
W.T.C. Productions 2024
Po
dość dzikim debiucie „Blood For Satan” zrobili sobie niezłą przerwę, bo nie
licząc splitu z 2005 roku powrócili dopiero po piętnastu latach z dość
klimatycznym i momentami monumentalnym „Come The Colorless Dawn” po czym znów
zamilkli. Osiem wiosen musiało minąć, aby pojawili się z najnowszym, trzecim
albumem. Jak na tyle lat obecności na scenie, ponieważ istnieją już od 1992, to
nagranie trzech krążków nie jest chyba dużym wyczynem, ale podobno są zespołem
kultowym więc niejako może to ich usprawiedliwiać. Zresztą na przykład taki
Thorns, który swego czasu nagrał taką samą liczbę, ale demówek, których w
tamtym okresie poza The Black Circle nie słyszał nikt również określany był
jako legendarny. Dobra, chuj z tym. Muzyka True Black Dawn na każdym wydawnictwie
udowadniała, że panowie znają się na rzeczy, a serca mają naprawdę czarne. Była
ona również świadectwem na to, że fiński black metal nie tylko cepelią i
festyniarskimi melodiami stoi. Na „Of Thick-Circling Shadows” kwintet ten
kontynuuje swoje podejście do diabolicznego grania w ujęciu stanowczym i
nastrojowym zarazem. Jest to także wydawnictwo nieco odmienne od swego
poprzednika, lecz różnice między nimi nie są tak skrajne jak to miało miejsce w
przypadku pierwszej i drugiej płyty, niemniej jednak rzucają się wyraźnie w
uszy. True Black Dawn czerpiąc ze spuścizny lat dziewięćdziesiątych doskonale
łączą w swoich aranżacjach różne podejścia do rogacizny z tamtego okresu,
dokładając również odrobinę nowocześniejszego podejścia. Fuzja poszczególnych
stylów zaowocowała ponurym i jednocześnie epickim black metalem, który mocno
wżera się w mózg. Finowie sprawnie żonglują tempem oraz zmiennym charakterem
kostkowania, częstując depresyjnymi tremolo, mrocznymi riffami, majestatycznymi
melodiami oraz wojennymi nawałnicami. To zimna i zróżnicowana muzyka, w której
słychać chmurne wpływy Mayhem, batalistyczne zapędy Marduk czy też wzniosłe
chwytliwości na podobę wczesnego Dimmu Borgir. Nie brakuje tutaj również
chwilami rytmicznego i delikatnie przebojowego podejścia do black metalu jak
chociażby u Behexen czy Watain, nie przeszkadza to jednak w odbiorze tej płyty
jako paskudnego bleka, który w gruncie rzeczy wypełniony jest ostrymi i
melancholijnymi riffami. Intensywnie rani i dodatkowo wpędza w bezsilność
niczym wybrane produkcje ekipy z Nidaros. Może trochę zbyt krystalicznie
zarejestrowany i brzmiący okresowo odrobinę mainstreamowo, ale bez trudu broniący
się swym przeszywająco szorstkim i hipnotycznym usposobieniem.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz