wtorek, 23 lipca 2024

Recenzja True Black Dawn „Of Thick-Circling Shadows”

 

True Black Dawn

„Of Thick-Circling Shadows”

W.T.C. Productions 2024

Po dość dzikim debiucie „Blood For Satan” zrobili sobie niezłą przerwę, bo nie licząc splitu z 2005 roku powrócili dopiero po piętnastu latach z dość klimatycznym i momentami monumentalnym „Come The Colorless Dawn” po czym znów zamilkli. Osiem wiosen musiało minąć, aby pojawili się z najnowszym, trzecim albumem. Jak na tyle lat obecności na scenie, ponieważ istnieją już od 1992, to nagranie trzech krążków nie jest chyba dużym wyczynem, ale podobno są zespołem kultowym więc niejako może to ich usprawiedliwiać. Zresztą na przykład taki Thorns, który swego czasu nagrał taką samą liczbę, ale demówek, których w tamtym okresie poza The Black Circle nie słyszał nikt również określany był jako legendarny. Dobra, chuj z tym. Muzyka True Black Dawn na każdym wydawnictwie udowadniała, że panowie znają się na rzeczy, a serca mają naprawdę czarne. Była ona również świadectwem na to, że fiński black metal nie tylko cepelią i festyniarskimi melodiami stoi. Na „Of Thick-Circling Shadows” kwintet ten kontynuuje swoje podejście do diabolicznego grania w ujęciu stanowczym i nastrojowym zarazem. Jest to także wydawnictwo nieco odmienne od swego poprzednika, lecz różnice między nimi nie są tak skrajne jak to miało miejsce w przypadku pierwszej i drugiej płyty, niemniej jednak rzucają się wyraźnie w uszy. True Black Dawn czerpiąc ze spuścizny lat dziewięćdziesiątych doskonale łączą w swoich aranżacjach różne podejścia do rogacizny z tamtego okresu, dokładając również odrobinę nowocześniejszego podejścia. Fuzja poszczególnych stylów zaowocowała ponurym i jednocześnie epickim black metalem, który mocno wżera się w mózg. Finowie sprawnie żonglują tempem oraz zmiennym charakterem kostkowania, częstując depresyjnymi tremolo, mrocznymi riffami, majestatycznymi melodiami oraz wojennymi nawałnicami. To zimna i zróżnicowana muzyka, w której słychać chmurne wpływy Mayhem, batalistyczne zapędy Marduk czy też wzniosłe chwytliwości na podobę wczesnego Dimmu Borgir. Nie brakuje tutaj również chwilami rytmicznego i delikatnie przebojowego podejścia do black metalu jak chociażby u Behexen czy Watain, nie przeszkadza to jednak w odbiorze tej płyty jako paskudnego bleka, który w gruncie rzeczy wypełniony jest ostrymi i melancholijnymi riffami. Intensywnie rani i dodatkowo wpędza w bezsilność niczym wybrane produkcje ekipy z Nidaros. Może trochę zbyt krystalicznie zarejestrowany i brzmiący okresowo odrobinę mainstreamowo, ale bez trudu broniący się swym przeszywająco szorstkim i hipnotycznym usposobieniem.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz