piątek, 5 lipca 2024

Recenzja Blood Feast „Infinite Evolution”

 

Blood Feast

„Infinite Evolution”

Hells Headbangers 2024

Ja pierdziele! Nie miałem pojęcia, że ta kapela jeszcze istnieje. Mam przed oczami okładkę ich drugiej płyty jakbym widział ją wczoraj. W 1989 roku czterech gości stojących ze swoimi, obciętymi głowami w rękach robiło wrażenie. Dziś to nieco infantylny obrazek, ale wtedy dla dzieciaka z podstawówki to było coś. Blood Feast bardzo dawno temu zniknęli gdzieś za horyzontem, nagle powracając w 2017, aby znów zamilknąć na siedem lat. Teraz wystawiają po raz kolejny swój łeb i wydają czwartą płytę. Jak obecnie ma się ich thrash metal? Ano całkiem schludnie. Ci już niemłodzi dziś Amerykanie szyją całkiem przyzwoity thrash, który płynie w dość szybkim tempie, częstując słuchacza energicznie biczującymi riffami. Panowie nie stawiają jednak tylko na tradycyjny wpierdol. Rytmiczne akordy przełamują technicznymi wykrętasami i nietuzinkowymi solówkami. Przygrywa temu precyzyjna perkusja o delikatnie brzmiących talerzach oraz zagęszczający i tak już ciężkie jak ta ten gatunek gitary. Jednakże, jeśli spodziewacie po tym albumie ostrej i kąśliwej muzyki to możecie się zawieść. Kwartet ten szyje solidny thrash, który odpowiednio dociążony i wykorzystujący w aranżach sporo współczesnych rozwiązań wybrzmiewa chwilami trochę nowocześniej niż produkcje z lat osiemdziesiątych. Niemniej jednak w dalszym ciągu jest to klasyczny thrash, któremu niestety wypadło kilka zębów, pazury się stępiły i dostający momentami małej zadyszki. Blood Feast chyba się tym nie przejmuje i z lekkością oraz sercem robią swoje, przyciągając niekiedy do siebie wirtuozerskimi wstawkami i lekko śmierć metalowym usposobieniem. Można posłuchać, na kilka okrążeń starczy. Ode mnie czwórka na szynach.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz