czwartek, 18 lipca 2024

Recenzja Concrete Winds „Concrete Winds”

 

Concrete Winds

„Concrete Winds”

Sepulchral Voice 2024

Pamiętam, jak kiedyś, za młodu jeszcze, włączyłem sobie płytę Gehenna „Adimiron Black”. Zakupioną w ciemno, bez wcześniejszego odsłuchu. Los chciał, że akurat miałem na sprzęcie volume ustawiony dość wysoko, bo poprzedniego wieczora bawiliśmy się z kolegami przy alkoholu wszelakim, na pohybel sąsiadom. A tu jak nie pizdnie, to niemalże padłem na glebę zasłaniając głowę rękoma, bo pomyślałem, że niebo się na głowę wali, niczym Galom. „Concrete Winds”, trzeci krążek fińskiego duetu otwiera podobne  pierdolnięcie. Z tą jednak zasadniczą różnicą, iż natężenie dźwięków i bezlitosna kanonada trwa w tym przypadku przez bite dwadzieścia pięć minut, czyli dokładnie tyle, ile trwa rzeczony album. No tak, w sumie żadne to zaskoczenie, przynajmniej dla tych, którzy zdążyli już zapoznać się z „Primitive Force” czy „Nerve Butcherer”. Concrete Winds nie zwalniają. Także nie przyspieszają, ale akurat o to byłoby niezmiernie ciężko, gdyż panowie od samego początku swojej muzycznej podróży napierdalają ile fabryka dała. Daleko im jednak do rozpierduchy spod znaku death/grind, a raczej należałoby powiedzieć, iż ów gatunek pod względem intensywności do pięt im nie dorasta. Z bardzo prostego względu. Technicznie Concrete Winds gra przynajmniej dwa poziomy wyżej. Intensywne blasty, przypominające najcięższego gatunku huragany, podkręcane są nieludzkimi wręcz solówkami (czytaj: trzymanym mocno w ryzach chaosem) i bestialskimi riffami, często nawiązującymi do klasycznego Treya, z założeniem jednak, iż przesadził on z pewnego rodzaju tabletkami i dodatkowo wypił hektolitr kawy. To, co się na tej płycie dzieje to jest faktycznie Armagedon, słowo tak mocno nadużywane ostatnio w odniesieniu do stanów pogodowych w naszym kraju. Gdyby odnieść się z tym porównaniem bezpośrednio, to na Polskę powinno spaść w piętnaście minut ze sto kilogramów gradu na metr kwadratowy, siła wiatru powinna osiągnąć z trzysta, przy tym wystąpiłoby trzęsienie ziemi a pioruny biłyby z częstotliwością co do sekundy. Powiem szczerze, że ciężko byłoby mi w tym momencie znaleźć zespół grający muzykę bardziej niszczycielską niż ci fińscy degeneraci. I nawet fakt, iż najnowszy album jest odrobinę bardziej wymuskany brzmieniowo niż poprzednie, kompletnie niczego tu nie zmienia. Concrete Winds to definicja death/black metalowego końca świata. Czuję się porozrzucany niczym obornik po pulu. I jednego jestem absolutnie pewny. Mocniej nikt was w tym roku nie skrzywdzi.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz