Concrete
Winds
„Concrete
Winds”
Sepulchral
Voice 2024
Pamiętam, jak kiedyś, za młodu jeszcze, włączyłem
sobie płytę Gehenna „Adimiron Black”. Zakupioną w ciemno, bez wcześniejszego
odsłuchu. Los chciał, że akurat miałem na sprzęcie volume ustawiony dość
wysoko, bo poprzedniego wieczora bawiliśmy się z kolegami przy alkoholu
wszelakim, na pohybel sąsiadom. A tu jak nie pizdnie, to niemalże padłem na
glebę zasłaniając głowę rękoma, bo pomyślałem, że niebo się na głowę wali,
niczym Galom. „Concrete Winds”, trzeci krążek fińskiego duetu otwiera podobne pierdolnięcie. Z tą jednak zasadniczą różnicą,
iż natężenie dźwięków i bezlitosna kanonada trwa w tym przypadku przez bite
dwadzieścia pięć minut, czyli dokładnie tyle, ile trwa rzeczony album. No tak,
w sumie żadne to zaskoczenie, przynajmniej dla tych, którzy zdążyli już
zapoznać się z „Primitive Force” czy „Nerve Butcherer”. Concrete Winds nie
zwalniają. Także nie przyspieszają, ale akurat o to byłoby niezmiernie ciężko,
gdyż panowie od samego początku swojej muzycznej podróży napierdalają ile
fabryka dała. Daleko im jednak do rozpierduchy spod znaku death/grind, a raczej
należałoby powiedzieć, iż ów gatunek pod względem intensywności do pięt im nie
dorasta. Z bardzo prostego względu. Technicznie Concrete Winds gra przynajmniej
dwa poziomy wyżej. Intensywne blasty, przypominające najcięższego gatunku
huragany, podkręcane są nieludzkimi wręcz solówkami (czytaj: trzymanym mocno w
ryzach chaosem) i bestialskimi riffami, często nawiązującymi do klasycznego
Treya, z założeniem jednak, iż przesadził on z pewnego rodzaju tabletkami i
dodatkowo wypił hektolitr kawy. To, co się na tej płycie dzieje to jest
faktycznie Armagedon, słowo tak mocno nadużywane ostatnio w odniesieniu do
stanów pogodowych w naszym kraju. Gdyby odnieść się z tym porównaniem bezpośrednio,
to na Polskę powinno spaść w piętnaście minut ze sto kilogramów gradu na metr
kwadratowy, siła wiatru powinna osiągnąć z trzysta, przy tym wystąpiłoby
trzęsienie ziemi a pioruny biłyby z częstotliwością co do sekundy. Powiem
szczerze, że ciężko byłoby mi w tym momencie znaleźć zespół grający muzykę
bardziej niszczycielską niż ci fińscy degeneraci. I nawet fakt, iż najnowszy
album jest odrobinę bardziej wymuskany brzmieniowo niż poprzednie, kompletnie
niczego tu nie zmienia. Concrete Winds to definicja death/black metalowego końca
świata. Czuję się porozrzucany niczym obornik po pulu. I jednego jestem
absolutnie pewny. Mocniej nikt was w tym roku nie skrzywdzi.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz