piątek, 26 lipca 2024

Recenzja प्रलय. „Satanic Violence / Fallen Temples”

 

प्रलय.

„Satanic Violence / Fallen Temples”

Fallen Temple 2024

 



Pewnie zastanawiacie się, co to za krzaczki? No i słusznie, bo ja też miałem zagwozdkę jak to odczytać. Wyobraźcie sobie, spotykacie kolegę na koncercie, i chcecie mu polecić nagrania zespołu na zasadzie „Czekaj, zaraz ci narysuję nazwę” haha! Zatem dla ułatwienia, bardziej po naszemu jest to Pralaya. Pralaya to dzieło dwóch muzyków z naszej rodzimej sceny. Jeden jest  Tego Świata Spoza, i znać go możecie choćby z takich aktów jak Kult Mogił czy Upon the Altar, drugi zaś… No cóż, nie będę odsłaniał całej tajemnicy. Maniacy polskiego podziemia być może wychwycą ten charakterystyczny, chorobliwy wokal i połączą go z zespołem, który trochę zarazy już był rozsiał. Przejdźmy zatem do zawartości „Satanic Violence” i „ Fallen Temples”. Są to dwa oddzielne wydawnictwa, aczkolwiek od samego początku zastanawia mnie, dlaczego materiały ten nie wyszły od razu jako pełnometrażowy album. Choćby ze względu na to, że brzmienie na obu tych EP-kach jest identycznie paskudne, sugerujące, iż nagrane one zostały podczas jednej sesji, a przynajmniej w tych samych warunkach. W każdym razie te czterdzieści minut (bo tyle trwają łącznie oba rozdziały), to definicja plugastwa, bestialstwa i cuchnącego ścierwa. Jest to muzyka skierowana do bardzo wąskiego grona zwyrodnialców, którzy nie tolerują łatwych melodii (Ha! Znajdźcie mi tu nawet jakąkolwiek „trudną” melodię!), refrenów, czy piosenek ułożonych według utartych standardów. Te dwie EP-ki to jebany chaos, dzicz i zezwierzęcenie. Sekcja rytmiczna napierdala w tempie punkowo - warmetalowym, gitary, szarpane chyba przez wściekłe wilki, tworzą niemal ścianę dźwięku, chwilami ginącą gdzieś w tle, a obłąkane wokale, balansujące między dzikim growlem i opętanym krzykiem potęgują poczucie choroby sączącej się z tych sześciu kompozycji. Nie znajdziecie tu niczego, co byłoby łatwe do przyswojenia. To jest muzyczna degeneracja, będąca, dla szukających porównań, mieszanką Blasphemy z Revenge i im podobnych, wzbogaconą dość obficie religijnymi samplami, plująca na wszelkie świętości i srającą na religię pod jakąkolwiek postacią. Prymitywizm w czystej postaci, maksymalny wkurw, obrzydzenie i wymiot na obecne trendy w muzyce. Nie wiem w jakiej ilości Fallen Temple wydało te kasety, ale nie spodziewam się wyprzedaży pokroju Nekkrofukk. Te nagrania są totalnie pokurwione, zgniłe, cuchnące rozkładem… Kupią to zapewne jedynie wyjątkowi zwyrodnialcy.  Ustawiam się zatem w kolejce.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz