niedziela, 21 lipca 2024

Recenzja VENUS „Obscured Unti lObserved”

 

VENUS

„Obscured Unti lObserved”

Xtreem Music 2023

Grecja nie tylko Black Metalem stoi, choć niektórym tak się właśnie wydaje. W tamtym rejonie ziemskiego globu prężnie działają i rozwijają się także inne gatunki metalowego łomotu, że wspomnę tylko scenę Death, czy też Thrash Metalową. Właśnie w tej ostatniej materii rzeźbi duet Venus i to w dodatku w jej najbardziej technicznej formule. Jeżeli więc sądzicie, że głównym punktem odniesienia będzie tu w dużym stopniu twórczość Voivod, Vector (lub też Vektor), Paranorm, Vexovoid, czy Droid, to bardzo dobrze sądzicie. Pierwsza, pełna płyta Greków, to materiał wybitnie zorientowany na gitary. Oczywiście pozostałe składniki tego albumu na czele z wybornie pozawijanym, soczystym, wyraźnie zaznaczonym basem i grubo bijącymi, konkretnie połamanymi beczkami cisną wyśmienicie, lecz to jednak wiosła stanowią crème de la crème tego albumu. Przeważają tu więc trudne, techniczne, nierzadko poukładane w nieregularnych, popapranych warstwach riffy, wędrujące pomiędzy nimi, przyprawiające o srogie zawroty makówki, niesamowicie precyzyjne solówki, oraz instrumentalne pasaże o wydźwięku rodem z apokaliptycznej powieści science-fiction. Wszystkie te gitarowe manewry charakteryzują się jednak zaskakującą melodyjnością, a żeby było weselej, ich melodyjna natura nie tępi wcale konkretnego pazura, który niewątpliwie posiadają, i którym potrafią wyrządzić nielichą krzywdę. Klimacikiem również operują niezgorszym i w tym elemencie mocno zbliżają się do dźwięków znanych z płyt Voivod, Droid i Vector (bądź Vektor). Wyśmienitą, bogatą w różnorakie smaczki i ornamenty muzykę uzupełniają dwa, równie wyborne wokale. Jeden czysty, wibrujący cudownie w przestrzeni, drugi agresywny, przeładowany gniewem i wściekłością. Zaprawdę, jeżeli ktoś lubuje się w Technicznym Thrash Metalu, ten śmiało może kupować „Obscured…”, gdyż płytka to zajebista. Widzę jednak (a w zasadzie słyszę) jeden poważny mankament tego albumu. Chodzi mi mianowicie o ostatni, 11-minutowy wałek, jaki znalazł się na tym krążku. O Chryste Panie na gumowym bananie co to za cienkie pitolenie jest. Zero energii, zero intensywności, czy choćby odrobiny złości. Instrumentalny i w dodatku mientki onanizm bez specjalnego celu (a przynajmniej ja go tam nie słyszę). Będę jednak obserwował dalsze poczynania greckiego duetu, gdyż poza tym jednym, nieszczęsnym utworem, reszta płyty jest  zawodowa, w mózgu miesza niezgorzej, a przy tym potrafi skopać aż miło. Czekam więc na kontynuację „Tego, co Ukryte, Dopóki nie Zostanie Zaobserwowane”

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz