czwartek, 13 lutego 2025

Podwójna recenzja Venomous Echoes „Dysmor”

 

Venomous Echoes

„Dysmor”

I, Voidhanger Rec. 2025

Amerykanin ukrywający się pod szyldem widocznym powyżej nie próżnuje. Po wydaniu, w dwórz poprzednich latach, dwóch albumów, powraca z materiałem numer trzy, zatytułowanym dość bezpośrednio – „Dysmor”. Dlaczego bezpośrednio, to już odsyłam do zeszłorocznej recenzji autorstwa shub niggurath’a. Faktem jednak jest, że koleś najwyraźniej ma nierówno pod sufitem, albo jest w pochodzenia Galem, i mu się ostatecznie niebo na głowę zwaliło. W wyniku uszczerbku na zdrowiu, muzyk roztacza przed nami wizje poniekąd apokaliptyczne. Jest na tym albumie wiele fragmentów, które, przynajmniej w moim odczuciu, faktycznie mogłyby towarzyszyć końcu świata. No ale konkretniej… Kręgosłup całości tworzy mroczny i duszny amalgamat death i black metalu, a nazwami, do których najprościej się odnieść byłyby Portal i Morbid Angel. Sporo tu zagęszczonych struktur i ogromnym ciężarze gatunkowym, miażdżących akordów i rozdzierających umysł riffów tremolo. Podanych jednak w sposób niezbyt przystępny, bardziej na zasadzie wariacji niż płynnej spójności. Tempo poszczególnych kompozycji niejednokrotnie się zmienia, a erupcjom ponurego gniewu towarzyszą przytłaczające zwolnienia. Czuć w tej muzyce spore napięcie, które nie spada nawet w chwilach pozornego wyciszenia. Ono kumuluje się, by za chwilę i tak ostatecznie znaleźć ujście, niekoniecznie w oczekiwanym przez nas momencie. Aby odbiór swojej twórczości jeszcze bardziej nam utrudnić, ”Dysmor” wypełniony jest zagadkowymi elementami, takimi jak wstawki ambientowe czy elementy zbliżone do noise’owych. Przy nieustannie zmieniającym się sposobie ekspresji werbalnej, tworzą one klimat silnie schizofreniczny i niebezpiecznie duszny. Może nie jest to jakiś nowy przepis na awangardę, ale sposób w jaki Ben Vanweelden przeplata ze sobą wspomniane gatunki muzyczne jest nader intrygujący i wciągający. Aby wejść w tworzony przez niego świat potrzebny jest jeden podstawowy czynnik. Spokój. Nie da się tej muzyki słuchać „po łebkach”, w nią trzeba się zanurzyć i pozwolić się nią zainfekować. Dopiero wówczas daje się zrozumieć. Jeśli lubicie, dla przykładu, muzykę Esoctrilihum, nie drażni was wszechobecna w niej różnorodność, to możecie śmiało sięgać także po Venomous Echoes. Jeśli preferujecie przejrzystość i prostotę, to możecie sobie z czystym sumieniem odpuścić, bo to nie jest muzyka dla każdego.

- jesusatan


Venomous Echoes

„Dysmor”

I, Voidhanger Records 2025

 

Najnowsza płyta tego amerykańskiego, jednoosobowego projektu zaczyna się między innymi dźwiękami saksofonu, które siłą rzeczy mocno kojarzą się z Pan. Thy. Monium., zwłaszcza z pierwszą produkcją tej szwedzkiej kapeli. Podobnie jak na „Dawn Of Dreams” są one nerwowe i zapowiadają nadejście czegoś niesamowitego. Tak też jest w istocie, bowiem „Dysmor” to kontynuacja awangardowego podejścia do black-death metalu w wykonaniu Ben’a Vanweeldena’a. Za pośrednictwem tego wydawnictwa znów zostajemy wciągnięci w przerażający świat wykreowany za pomocą gęstych struktur złożonych z dysonansowych nawałnic, zamieniających się w doomowe spowolnienia, które przechodzą w dość chwiejną emocjonalnie kakofonię ocierając się o noise. We wszystko ten instrumentalista wplata pokaźną ilość schizofrenicznego kostkowania, powykręcanych i piskliwych wtrętów oraz drapieżnych solówek. Całość doprawiona szaleńczymi wokalami, dudniącą sekcją rytmiczną, klawiszami i dronami, zapodaje intensywną i przerażającą muzykę, której inwazyjność jest tak duża, że momentami trudno ją wytrzymać. Nieokrzesana, soniczna nawałnica, generująca agresywne i atmosferyczne riffy o stale zmieniającym się natężeniu robi niemały mętlik w głowie i może wprawić w zakłopotanie, gdyż jej charakter oraz kierunek w jakim zmierza są chwilami wręcz niezrozumiałe. Brak w tutejszych aranżacjach najmniejszego porządku i głęboka ich czerń zasysa, wpędzając w szaleństwo. Żarłocznie pożera resztki światła i bezceremonialnie wbija się w duszę. Monumentalne i diaboliczne granie, którego mnogość występujących w nim form i ich wzajemne zestawienie jest tak dalece eksperymentalne, że wymusza pytanie o jego sens, którego mroki mogą nieco rozjaśnić surrealistyczne teksty. Tak jak w przypadku poprzedniego krążka Venomous Echoes, to wysoce improwizacyjny black-death metal, który może się wydawać nie do końca czytelny. Trudne w odbiorze wydawnictwo, ale także budzące zainteresowanie. Do słuchania w ciemnościach ze słuchawkami na uszach. Miłych wrażeń życzę.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz