Act of Impalement
„Profane Altar”
Caligari
Rec. 2025
To już trzeci album tego Aktu Wbicia na Pal, a dopiero
pierwsze moje z zespołem spotkanie. Choć dałbym sobie kciuka uciąć, że nazwę tą
już kiedyś słyszałem. Tylko co ja bym zrobił bez kciuka? No ale mniejsza o to,
zajmijmy się tym, co możemy na nowej płycie Amerykanów usłyszeć. Powiem wam, że
jest dobrze. Panowie grają death metal. Bynajmniej nie typowy dla, jak to
zazwyczaj bywa ostatnimi czasy, Florydy z lat dziewięćdziesiątych. Owszem, stara
szkoła jak najbardziej kłania nam się tutaj w pas, jednak nie za głęboko,
bowiem przeszkadza jej w tym olbrzymi brzuch. Dźwięki Act of Impalement są
mocno ociężałe, praktycznie szurające wspomnianym bebzonem o doom metal. Przy
okazji kurewsko ciężkie, przeważnie mocno dociskające do gleby (fałdami, a
jakże!) i ponadprzeciętnie duszne, gęste i przytłaczające. Jednocześnie
poruszające się z gracją między dwoma wspomnianymi gatunkami. Bo wiadomo, że i
słoń potrafi biegać szybciej, niż się przeciętnemu zjadaczowi chleba wydaje.
Pomijając już jednak te zoologiczne porównania, przyznać trzeba, że muzyka Act
of Impalement to konkretny cios wagi ciężkiej. Albo raczej ich seria, bo
harmonie na „Profane Altar” dość często się przeplatają, tworząc pewnego
rodzaju sinusoidę. Chwilami trafiani jesteśmy rytmicznym riffowaniem na
zasadzie Possession (i to porównania dość często przychodzi mi do głowy, kiedy
panowie suną do przodu w tempie średnim), by za chwilę przeszli w totalne
zwolnienie pod Coffins czy Anatomia, a następnie zerwali się do galopu na
zasadzie rannego zwierza. Nie wiem, czy to moje złudzenie, ale momentami też
mam wrażenie, jakby melodie (a ich wbrew pozorom wcale na tym wydawnictwie nie
brakuje) przypominały mi najbardziej znaną brytyjską stal. Marki chyba
wymieniać nie muszę? Sporą różnicę robi tu wokal. Raz głęboki, niczym ze
studni, chwilami wchodzący w wyższe, bardziej paniczne rejestry. Materiał ten
jest cholernie konsekwentny, nie dający w zasadzie chwili na odpoczynek, nawet
biorąc pod uwagę, iż sporo w nim wspomnianych zwolnień. Jednak tonaż, cały czas
naciskający na nasze receptory słuchu, jest tak potężny, że przebywanie
trzydzieści metrów pod powierzchnią wody bez skafandra to przy tym pestka. Act
of Impalement zaliczam zatem do kolejnego „znaleziska po czasie”, zespołu
bezwzględnie wartego uwagi. Dobre to jest w chuj!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz