piątek, 21 lutego 2025

Recenzja Act of Impalement „Profane Altar”

 

Act of Impalement

„Profane Altar”

Caligari Rec. 2025

To już trzeci album tego Aktu Wbicia na Pal, a dopiero pierwsze moje z zespołem spotkanie. Choć dałbym sobie kciuka uciąć, że nazwę tą już kiedyś słyszałem. Tylko co ja bym zrobił bez kciuka? No ale mniejsza o to, zajmijmy się tym, co możemy na nowej płycie Amerykanów usłyszeć. Powiem wam, że jest dobrze. Panowie grają death metal. Bynajmniej nie typowy dla, jak to zazwyczaj bywa ostatnimi czasy, Florydy z lat dziewięćdziesiątych. Owszem, stara szkoła jak najbardziej kłania nam się tutaj w pas, jednak nie za głęboko, bowiem przeszkadza jej w tym olbrzymi brzuch. Dźwięki Act of Impalement są mocno ociężałe, praktycznie szurające wspomnianym bebzonem o doom metal. Przy okazji kurewsko ciężkie, przeważnie mocno dociskające do gleby (fałdami, a jakże!) i ponadprzeciętnie duszne, gęste i przytłaczające. Jednocześnie poruszające się z gracją między dwoma wspomnianymi gatunkami. Bo wiadomo, że i słoń potrafi biegać szybciej, niż się przeciętnemu zjadaczowi chleba wydaje. Pomijając już jednak te zoologiczne porównania, przyznać trzeba, że muzyka Act of Impalement to konkretny cios wagi ciężkiej. Albo raczej ich seria, bo harmonie na „Profane Altar” dość często się przeplatają, tworząc pewnego rodzaju sinusoidę. Chwilami trafiani jesteśmy rytmicznym riffowaniem na zasadzie Possession (i to porównania dość często przychodzi mi do głowy, kiedy panowie suną do przodu w tempie średnim), by za chwilę przeszli w totalne zwolnienie pod Coffins czy Anatomia, a następnie zerwali się do galopu na zasadzie rannego zwierza. Nie wiem, czy to moje złudzenie, ale momentami też mam wrażenie, jakby melodie (a ich wbrew pozorom wcale na tym wydawnictwie nie brakuje) przypominały mi najbardziej znaną brytyjską stal. Marki chyba wymieniać nie muszę? Sporą różnicę robi tu wokal. Raz głęboki, niczym ze studni, chwilami wchodzący w wyższe, bardziej paniczne rejestry. Materiał ten jest cholernie konsekwentny, nie dający w zasadzie chwili na odpoczynek, nawet biorąc pod uwagę, iż sporo w nim wspomnianych zwolnień. Jednak tonaż, cały czas naciskający na nasze receptory słuchu, jest tak potężny, że przebywanie trzydzieści metrów pod powierzchnią wody bez skafandra to przy tym pestka. Act of Impalement zaliczam zatem do kolejnego „znaleziska po czasie”, zespołu bezwzględnie wartego uwagi. Dobre to jest w chuj!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz