piątek, 7 lutego 2025

Recenzja Uhrilahja „The Black Circle”

 

Uhrilahja

„The Black Circle”

Morbid Chapel Records 2025

Podobno są tacy, którzy mają obsesję na punkcie black metalu z Finlandii. Ja do nich się nie zaliczam i bardzo ostrożnie podchodzę do każdej kapeli z tego kraju, bo nie znoszę tego ich zamiłowania do cepelii. Tak też było w przypadku Urilahja, która istnieje od 2016 roku i właśnie wydała swój trzeci krążek, zawierający trzy kwadranse muzyki mocno kojarzącej się z dokonaniami pewnego „chłopca z Bergen”. Black metal w wykonaniu Urilahja to muzyka płynąca w średnim tempie, która ze spokojem i ustawicznie niczym woda drąży skałę. Jeśli już Finowie zdecydują się przyspieszyć, to są to delikatne zrywy, których agogika wydaje się wynikać raczej ze zmiany charakteru kostkowania niż z rzeczywistej jego intensywności. W tych momentach panowie stosują świdrujące tremolo, które niesie ze sobą niską temperaturę i w ten sposób skutecznie zmrażają klimat. Poza tymi agresywniejszymi momentami „The Black Circle” sunie z godnością i rytualnie buja, wprowadzając w trans, ale również budzi emocje poprzez mroczne melodie, które swoim boleściwym wydźwiękiem potrafią bez trudu zesłać na słuchacza „czarną melancholię” i przenieść go kilka dekad wstecz kiedy większość mdlała słuchając „Hvis Lyset Tar Oss”. Co jest ciekawe w graniu Urilahja to, to że ich aranżacje wydające się na początku jednostajnymi, tak na prawdę takie nie są, bowiem twórcy zadbali o różnorodność riffowania, które pozostaje w obrębie tego samego tempa, ale zmienia swój rytm i harmonie. Kwintet ten sprawnie porusza się po „metalowej” sztuce i wykorzystuje jej zasoby, stosując mnogość rozwiązań na szarpanie strun, posuwając się nawet do dość entuzjastycznych wręcz rockowych akcentów, które chwilami przypominają gotyckie kawałki z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Tak więc najnowsza płyta tej fińskiej brygady to ciekawy black metal, który niesie ze sobą przygnębiającą atmosferę w czym pomagają mu ponure i jadowite wokalizy oraz miejscowo użyte, syntezatorowe tła. Lodowaty i ostry, gdzie na pierwszym planie mamy kaleczące uszy gitary i wokale, za którymi ukrywa się nieco nieśmiała sekcja rytmiczna. Zasmuca, lecz i hardości mu nie brakuje, a i diabolicznej aury także dostarcza. Nic w sumie nowego, ale na bardzo dobrym poziomie. Polecam.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz