Uhrilahja
„The
Black Circle”
Morbid Chapel Records 2025
Podobno
są tacy, którzy mają obsesję na punkcie black metalu z Finlandii. Ja do nich
się nie zaliczam i bardzo ostrożnie podchodzę do każdej kapeli z tego kraju, bo
nie znoszę tego ich zamiłowania do cepelii. Tak też było w przypadku Urilahja,
która istnieje od 2016 roku i właśnie wydała swój trzeci krążek, zawierający
trzy kwadranse muzyki mocno kojarzącej się z dokonaniami pewnego „chłopca z
Bergen”. Black metal w wykonaniu Urilahja to muzyka płynąca w średnim tempie,
która ze spokojem i ustawicznie niczym woda drąży skałę. Jeśli już Finowie
zdecydują się przyspieszyć, to są to delikatne zrywy, których agogika wydaje
się wynikać raczej ze zmiany charakteru kostkowania niż z rzeczywistej jego
intensywności. W tych momentach panowie stosują świdrujące tremolo, które
niesie ze sobą niską temperaturę i w ten sposób skutecznie zmrażają klimat. Poza
tymi agresywniejszymi momentami „The Black Circle” sunie z godnością i
rytualnie buja, wprowadzając w trans, ale również budzi emocje poprzez mroczne
melodie, które swoim boleściwym wydźwiękiem potrafią bez trudu zesłać na
słuchacza „czarną melancholię” i przenieść go kilka dekad wstecz kiedy większość
mdlała słuchając „Hvis Lyset Tar Oss”. Co jest ciekawe w graniu Urilahja to, to
że ich aranżacje wydające się na początku jednostajnymi, tak na prawdę takie
nie są, bowiem twórcy zadbali o różnorodność riffowania, które pozostaje w
obrębie tego samego tempa, ale zmienia swój rytm i harmonie. Kwintet ten
sprawnie porusza się po „metalowej” sztuce i wykorzystuje jej zasoby, stosując
mnogość rozwiązań na szarpanie strun, posuwając się nawet do dość
entuzjastycznych wręcz rockowych akcentów, które chwilami przypominają gotyckie
kawałki z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Tak więc najnowsza płyta tej
fińskiej brygady to ciekawy black metal, który niesie ze sobą przygnębiającą
atmosferę w czym pomagają mu ponure i jadowite wokalizy oraz miejscowo użyte,
syntezatorowe tła. Lodowaty i ostry, gdzie na pierwszym planie mamy kaleczące
uszy gitary i wokale, za którymi ukrywa się nieco nieśmiała sekcja rytmiczna.
Zasmuca, lecz i hardości mu nie brakuje, a i diabolicznej aury także dostarcza.
Nic w sumie nowego, ale na bardzo dobrym poziomie. Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz