Hirax
„Faster Than Death”
Armageddon Label 2025
Zachęcony przez ostatnie, bardzo silne wydawnictwa
weteranów sceny, postanowiłem sprawdzić przy okazji najnowszy, szósty album
amerykańskiego Hirax. Tak się akurat złożyło, że jego premiera przypada
dokładnie na czterdziestolecie założenia kapeli. Pewnie od razu zauważycie, że
niewiele se chłopaki nagrali, lecz mając na uwadze długaśną przerwę w
działalności, w sumie tak źle to nie wypada. „Faster Than Death”… Kurwa, w sumie to nie wiem do
czego tytuł ten pije. Na pewno nie do zawartości tego krążka,
która to, mimo iż zdarzają się fragment szybkie, oscyluje raczej w tempie
punkowym, czyli średnim. Patrząc jednak na zadziorność riffów, nie skłaniałbym się
ku stwierdzeniu, że z wiekiem panowie dziadkowie zapomnieli czym jest szybkości.
Aż tak źle z ich głowami chyba nie jest, bo te nowe piosenki mają w sobie
naprawdę spory ładunek agresji i bynajmniej nie sprawiają wrażenia nagranych „z
konieczności”. Album ten ma swój niezaprzeczalny flow, i potrafi mocno
rozbujać. Muzycy zdają się być w bardzo dobrej formie i na pewno nie zapomnieli
jak wycina się na gitarach staroszkolne, crossoverowe akordy. Nie tylko
gitarzyści zresztą, bo i wokalom absolutnie nic zarzucić się nie da. Są
jadowite jak zawsze, pełne energii, chwilami przypominające równie wiekowego, a
zawsze z głosem jak dzwon, Chucka Billy, a i pracownik fizyczny stukać jeszcze
zdrowo potrafi. Oczywiście biorąc pod uwagę rodowód zespołu, ciężko byłoby
mówić o „wpływach” czy inspiracjach pokroju D.R.I., Overkill czy Nuclear
Assault, bowiem zespoły te współtworzyły scenę w latach osiemdziesiątych, zatem
można jedynie, co nie jest niczym nowym, wspomnieć o podobieństwach. Bo to ta
sama stara szkoła, a w przypadku Hirax działająca po dziś dzień. Porywające do
tańca thrashowe i thrashopodobne riffy, wokalne chórki, taneczne rytmy i
śpiewne refreny – ot cała zawartość „Faster Than Death”. Sprawiająca, że na
twarzy każdego starego maniaka wyląduje olbrzymi banan. Odpowiadając jednak na
zadane wcześniej pytanie dotyczące tytułu… Album ten trwa zaledwie dwadzieścia
dwie minuty, więc faktycznie przelatuje dość szybko. Dla mnie trochę za szybko, bo
przydałyby się z dwie – trzy dodatkowe kompozycje. Może na więcej nie starczyło weny, ale zawsze lepiej nagrać
mniej, niż się silić na więcej i zjebać. A Hirax bynajmniej nie zjebali.
Dostarczyli kolejny krążek, który można spokojnie dopisać do ich wizytówki. Mi
styka.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz