niedziela, 2 lutego 2025

Recenzja Exul „Perpetual Catastrophe”

 

Exul

„Perpetual Catastrophe”

Independent 2025

W głowie jeszcze nie zdążył mi do końca wybrzmieć debiut Exul, który to trafił do mnie ze sporym opóźnieniem, a tu już chłopaki serwują kolejny materiał. Tym razem jest to czterootworowa (jeśli nie liczyć introsa) EP-ka, wydana nakładem własnym. W sumie nie wiem, po co to „Intro”, bo nic wielkiego nie wnosi, ale już same kompozycje właściwe, to jest kolejny nokautujący cios w podbródek. Co cieszy najbardziej, to fakt, że Exul uparcie prą do przodu, bawiąc się tworzoną przez siebie muzyką. A że prą niemal nieustannym sprintem, to i nagrania te koszą totalnie przy samych kostkach. Na „Perpetual Catastrophe” dostajemy prosto w twarz dziesiątkami wspaniałych, staroszkolnych, thrashowych riffów, a jeden lepszy od drugiego. Naprawdę, jestem w ciężkim szoku, jak można grać muzykę tak nieodkrywczą, mającą swoje korzenie kilka dekad temu, nie starać się o wprowadzanie jakichkolwiek nowinek, a jednocześnie brzmieć tak świeżo i naturalnie. Przecież thrash metal w wykonaniu Exul to jest prawdziwa petarda. Petarda, którą chce się trzymać w zaciśniętej dłoni do chwili aż lont się wypali i wszystko pierdolnie. Ludzie, jakie tu są melodie! Jakie naszprycowane koksem solówki, jakie harmonie, płynące swobodnie i przeplatające się niczym u mistrzów gatunku. Jak fantastycznie chodzi tu sekcja rytmiczna, niby prosto w oldskulowym stylu, jednak chwilami zaskakująca technicznym kunsztem. O wokalach też należy wspomnieć, choćby słówkiem. Choć w zasadzie już poprzednio pisałem, że równie dobrego głosu ciężko by ze świecą szukać. Pełnego agresji, emocji, będącego niczym nitro w samochodzie wyścigowym, dodającym ognia do i tak buchającego żywym ogniem pieca marki Exul. Tak sobie słucham tej EP-ki piąty raz, i myślę, czy tutaj w ogóle da się wskazać paluchem jakieś przykłady na powyższe słowa, ale się, kurwa, nie da! Bo ten materiał nie ma ani jednego słabszego punktu, ani jednak lepszej czy gorszej sekundy, tutaj wszystko jest tak kurewsko równe, niczym lodowisko przed rozpoczęciem hokejowej potyczki. O brzmieniu nie będę się zbytnio rozpisywał. Może nie jest to stuprocentowy analog z lat osiemdziesiątych, bo słychać towarzyszący naszym czasom postęp techniczny, ale w tym przypadku dodaje on tym kompozycjom jedynie kolejnego kopa. Obiecałem, że po wysłuchaniu kolejnych nagrań tej załogi potwierdzę to, co mi chodziło po głowie od pierwszego odsłuchu „Path to the Unknown”. Czynię to zatem z największą przyjemnością, wszem o wobec obwieszczając, że polska scena thrashmetalowa ma kolejną perełkę. I to perełkę na skalę światową! Kurwa, muszę ich przy najbliższej możliwej okazji zobaczyć na żywo. Na wszelki wypadek założę ochraniacze.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz