Exul
„Perpetual
Catastrophe”
Independent
2025
W głowie jeszcze nie zdążył mi do końca wybrzmieć
debiut Exul, który to trafił do mnie ze sporym opóźnieniem, a tu już chłopaki serwują
kolejny materiał. Tym razem jest to czterootworowa (jeśli nie liczyć introsa)
EP-ka, wydana nakładem własnym. W sumie nie wiem, po co to „Intro”, bo nic
wielkiego nie wnosi, ale już same kompozycje właściwe, to jest kolejny nokautujący
cios w podbródek. Co cieszy najbardziej, to fakt, że Exul uparcie prą do
przodu, bawiąc się tworzoną przez siebie muzyką. A że prą niemal nieustannym
sprintem, to i nagrania te koszą totalnie przy samych kostkach. Na „Perpetual
Catastrophe” dostajemy prosto w twarz dziesiątkami wspaniałych, staroszkolnych,
thrashowych riffów, a jeden lepszy od drugiego. Naprawdę, jestem w ciężkim
szoku, jak można grać muzykę tak nieodkrywczą, mającą swoje korzenie kilka
dekad temu, nie starać się o wprowadzanie jakichkolwiek nowinek, a jednocześnie
brzmieć tak świeżo i naturalnie. Przecież thrash metal w wykonaniu Exul to jest
prawdziwa petarda. Petarda, którą chce się trzymać w zaciśniętej dłoni do
chwili aż lont się wypali i wszystko pierdolnie. Ludzie, jakie tu są melodie!
Jakie naszprycowane koksem solówki, jakie harmonie, płynące swobodnie i
przeplatające się niczym u mistrzów gatunku. Jak fantastycznie chodzi tu sekcja
rytmiczna, niby prosto w oldskulowym stylu, jednak chwilami zaskakująca
technicznym kunsztem. O wokalach też należy wspomnieć, choćby słówkiem. Choć w
zasadzie już poprzednio pisałem, że równie dobrego głosu ciężko by ze świecą
szukać. Pełnego agresji, emocji, będącego niczym nitro w samochodzie
wyścigowym, dodającym ognia do i tak buchającego żywym ogniem pieca marki Exul.
Tak sobie słucham tej EP-ki piąty raz, i myślę, czy tutaj w ogóle da się
wskazać paluchem jakieś przykłady na powyższe słowa, ale się, kurwa, nie da! Bo
ten materiał nie ma ani jednego słabszego punktu, ani jednak lepszej czy
gorszej sekundy, tutaj wszystko jest tak kurewsko równe, niczym lodowisko przed
rozpoczęciem hokejowej potyczki. O brzmieniu nie będę się zbytnio rozpisywał.
Może nie jest to stuprocentowy analog z lat osiemdziesiątych, bo słychać
towarzyszący naszym czasom postęp techniczny, ale w tym przypadku dodaje on tym
kompozycjom jedynie kolejnego kopa. Obiecałem, że po wysłuchaniu kolejnych
nagrań tej załogi potwierdzę to, co mi chodziło po głowie od pierwszego
odsłuchu „Path to the Unknown”. Czynię to zatem z największą przyjemnością,
wszem o wobec obwieszczając, że polska scena thrashmetalowa ma kolejną perełkę.
I to perełkę na skalę światową! Kurwa, muszę ich przy najbliższej możliwej
okazji zobaczyć na żywo. Na wszelki wypadek założę ochraniacze.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz