Putrid Offal
„Obliterated Life”
Time To Kill Records (2025)
Francuski
Putrid Offal działa na muzycznej scenie od 35 lat, przy czym zaliczył po drodze
blisko 20-letnią przerwę. Dla fana starej szkoły metalu śmierci grupa kojarzona
jest głównie za sprawą splitu z Exulceration z 1991, nota bene bardzo dobrego
splitu. Mało kto jednak zauważył, że od czasu reaktywacji w 2013 Francuzi
zarejestrowali trzy pełne albumy, przy czym ten trzeci, zatytułowany
„Obliterated Life” ma ukazać się wiosną. Pracy domowej nie odrobiłem,
poprzednich studyjniaków nie słyszałem, ale trudno mi oczekiwać w 2025 roku, że
dla Putrid Offal czas się zatrzymał 35 lat temu. Do najnowszego materiału
podszedłem więc bez żadnych oczekiwań i odszedłem od niego bez większych wrażeń
i przemyśleń. Nie, że przesłuchałem materiał zły czy słaby – nic z tych rzeczy.
Ale nie zostałem też oczarowani, ani nie znalazłem tu niczego, co by sprawiło,
że chciałbym do „Obliterated Life” wrócić. Mamy tu do czynienia z dość czysto
(ale nie płasko) brzmiącym deathgrindem, takim adekwatnym do naszych czasów.
Brzmienie wykastrowane jest z muzycznej tożsamości i można by je przykleić do
szeregu innych geriatryków, którzy od nastu lat otulani są solidną, ale trochę
masową produkcją. Muzycznie nie można temu materiałowi za wiele zarzucić –
riffy tną jak szatkownica, perkusista momentami wykręca imponujące (jak na taki
staż kapeli) tempo, a w wolniejszych fragmentach nogawka podwiewa od basu.
Trochę mniej słyszy mi się wokal, raczej daleki od bulgotów, skrzeków,
głębokiego growlu, bliższy raczej krzyczanej tradycji, ale to już jest kwestia
indywidualnego gustu. Słychać też - niestety, że nie jest to muzyka grana przez
młodzieniaszków. Jest w tym graniu coś generycznego, coś pozbawionego
młodzieńczej werwy i fantazji, coś co podkreślałoby pewną radykalność i dzikość
tych dźwięków. W wolniejszych fragmentach wkrada się niestety jakieś randomowe,
bezpłciowe riffowanie rodem z jakiegoś wielkolabelowego tworu. Tu jest raczej
zgrabny i sprawny zryw 50-latka, ale jednak 50-latka. Podobne odczucia
towarzyszyły mi na przykład przy odsłuchach ostatnich płyt Maceration, Morta
Skuld czy Moondark, które choć niezłe i momentami łechtały mózg to nie łechtały
jajec. I taki też jest ten nowy Putrid Offal. Jest OK, można posłuchać bez
skrzywienia, ale „Obliterated Life” nie jest płytą ani potrzebną, ani taką,
która zostanie w pamięci na dłużej.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz