Catharsis
„Bitter Disdain XXX”
Mad Lion Rec. 2025 (Re-issue)
Zdarzyło wam się kiedyś znaleźć w starych, dawno
nienoszonych jeansach przysłowiową “stówę”? Mi taką dziś wygrzebał włodarz Mad
Lion Records. Będąc na studiach, miałem znajomego, który pewnego razu
zaserwował mi, z kasety magnetofonowej, debiutancki album rodzimego Catharsis.
Dosłownie się w nim zakochaliśmy, i wypiliśmy przy nim niezliczoną ilość
browarów. Ceniliśmy go głownie dlatego, że wyróżniał się z całego zalewu brutalnych,
lub klasycznie brzmiących zespołów deathmetalowych na krajowym podwórku, będąc
obok Violent Dirge pewnego rodzaju bardziej techniczną alternatywą gatunku. W
tamtych czasach grać jak Death potrafiło niewielu. Tym bardziej fakt, iż
Catharsis byli zespołem znad Wisły napawał nas pewnego rodzaju dumą. „Bitter
Disdain” to w sumie niecałe pół godziny muzyki, jednak ilość wspaniałych
riffów, w które ten krążek został zaopatrzony, zdecydowanie przebijał ówczesne
standardy. Mimo, iż chłopaki nie byli w tamtym czasie muzykami doświadczonymi,
poziom prezentowanych przez nich umiejętności potrafił zadziwiać. A biorąc pod
uwagę, iż mieli łeb do klejenia kompozycji niebanalnych, zróżnicowanych,
pełnych zarówno fragmentów klasycznie śmierćmetalowych, kopiących w twarz, z
zagraniami inspirowanymi choćby wczesnym Cynic czy Atheist, nie było bata, żeby
przy tym nie klęknąć, przynajmniej na jedno kolanko. Co, poza wspomnianymi
gitarowymi harmoniami, było na tej płycie powalające, to linie basu. W podobny
sposób wówczas potrafił grać na bezprogowym czterostrunowcu jedynie mistrz
DiGiorgio. Tutaj mieliśmy nie tyle imitatora, co jednego z pierwszych,
najzdolniejszych uczniów. Ponadto Catharsis urozmaicili swoje kompozycje
kilkoma introsami, interludiami, czy zwijcie to sobie jak chcecie, w każdym
bądź razie fragmentami budującymi napięcie między utworami właściwymi. Można
gdybać, bo teraz inne czasy i inaczej to działa, ale tak sobie myślę, że gdyby
chłopaki mieli w tamtych latach więcej szczęścia, to byliby dziś jednym z
klasyków rozpoznawalnych na całym świecie. Bo rozkładając „Bitter Disdain” na
czynniki pierwsze można by naprawdę napisać cały elaborat. Ja się od tego
wstrzymam. Napomknę jedynie, że wydanie Mad Lion Records zawiera zremasterowaną
wersję oryginalnych nagrań, co, moim zdaniem, biorąc pod uwagę jak sceptycznie
jestem do wszelkich udoskonaleń uprzedzony, faktycznie pozytywnie wpłynęło na
odbiór całości. Oczywiście nie dało się zatrzeć pewnych niedociągnięć, jakimi
są niewątpliwie ścieżki perkusji, brzmiącej cholernie miękko, ale taki urok
nagrywania w latach dziewięćdziesiątych, bez profesorskiego doświadczenia. Rysa
na szkle? Bynajmniej. Dowód organiczności i świadectwo czasów, w których
nagrania te zostały dokonane. Czego bym nie gadał, i jak bardzo się nie
rozpływał, faktem jest dla mnie niepodważalnym, iż debiutancki materiał
Catharsis był ich najlepszym, wyjątkowym, i światowej klasy albumem, który
został bezlitośnie niedoceniony i niezauważony wyłącznie ze względu na ówczesne
realia. Wspaniały diament z przeszłości!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz