sobota, 15 lutego 2025

Recenzja Chao Abyssi “Archaic Chants of Chaotic Visions”

 

Chao Abyssi

“Archaic Chants of Chaotic Visions”

Under the Sign of Garazel 2025

Dokładnie trzy lata temu ukazał się debiutancki materiał Chao Abyssi, a była nim EP-ka „Spiritual Essence”. Było to wydawnictwo wielce obiecujące i na pewno stawiające zespołowi poprzeczkę na określonym poziomie. W takich przypadkach kocham sytuacje, kiedy to następca EP-ki / demówki / splitu / czegokolwiek, niczym nasz mistrz Artur Partyka, przeskakuje poziom oczekiwań. A Chao Abyssi poczynili z „Archaic Chants of Chaotic Visions” zauważalny krok wprzód. Panowie nie silili się przy tym na żadne muzyczne rewolucje, pozostając raczej w ściśle określonych ramach gatunku. Jednocześnie ciężko zaprzeczyć, iż ich muzyka się nie zmieniła. Co zatem ewoluowało? Przede wszystkim wydaje mi się, iż materiał z pełnego albumu jest dużo bardziej agresywny. Powiedziałbym też, że prostszy. Nie ma tu tego atmosferycznego ducha pokrywającego nasze głowy ciemnym płaszczem mroku (jeśli nie liczyć naprawdę ciekawego intro i interludium). Tymi nagraniami Chao Abyssi ów płaszcz zerwali jednym pociągnięciem ręki i pozwolili, byśmy zaatakowani zostali szalejącym śnieżym blizzardem. Nowe kompozycje są nieskomplikowane, bo oparte jedynie na kilku pomysłach. Jednocześnie daleko im do black metalu z rodzaju lo-fi, choć mają w sobie ten prymitywny, surowy  pierwiastek. Wzbogacony został on jednak o przewijające się w tle (acz nieliczne) dysonansowe zaczepki, czy nienachalne melodie tremolo, którymi charakteryzują się od samego początku muzyka zespołu. Jednak podstawę stanowi tu pierwotny, skuty lodem black metal, inspirowany głównie wzorcami norweskimi. Pomijając sam sposób riffowania, także wokale, cholernie agresywne, przypominają mi wczesne nagrania pewnego chłopaczka z Bergen. Chwilowo, a konkretnie w „He Who Reigns Supreme” pojawiają się także bezpośrednie nawiązania do Darkthrone, i w sumie szkoda, że nie ma ich więcej. „Archaic Chants of Chaotic Visions” to black metal najczystszej wody, będący definicją gatunku w interpretacji własnej, wywołujący ciary na ciele, przywołujący wspomnienia i wbijający się w głowę niczym kolce cierniowej korony. Takim ukoronowaniem, jeśli już przy tym jestem, jest ostatni kawałek na płycie, „Apotheosis of Hatred”, będący, w pierwszej części, chyba najbardziej wściekłym, najbardziej bezpośrednim, jednocześnie zawierającym wszystkie reprezentatywne dla albumu składowe utworem. Chao Abyssi nagrali album, który dla każdego maniaka gatunku jest absolutnym musem. To potężny monolit, obrazujący black metal z wczesnego jego, nie skażonego jeszcze jakimikolwiek znamionami komercji stadium. I chyba jakakolwiek inna rekomendacja jest tu zbędna.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz