Chao Abyssi
“Archaic Chants of Chaotic
Visions”
Under the Sign of Garazel 2025
Dokładnie trzy lata temu ukazał się debiutancki
materiał Chao Abyssi, a była nim EP-ka „Spiritual Essence”. Było to wydawnictwo
wielce obiecujące i na pewno stawiające zespołowi poprzeczkę na określonym
poziomie. W takich przypadkach kocham sytuacje, kiedy to następca EP-ki /
demówki / splitu / czegokolwiek, niczym nasz mistrz Artur Partyka, przeskakuje
poziom oczekiwań. A Chao Abyssi poczynili z „Archaic Chants of Chaotic Visions”
zauważalny krok wprzód. Panowie nie silili się przy tym na żadne muzyczne
rewolucje, pozostając raczej w ściśle określonych ramach gatunku. Jednocześnie
ciężko zaprzeczyć, iż ich muzyka się nie zmieniła. Co zatem ewoluowało? Przede
wszystkim wydaje mi się, iż materiał z pełnego albumu jest dużo bardziej
agresywny. Powiedziałbym też, że prostszy. Nie ma tu tego atmosferycznego ducha
pokrywającego nasze głowy ciemnym płaszczem mroku (jeśli nie liczyć naprawdę
ciekawego intro i interludium). Tymi nagraniami Chao Abyssi ów płaszcz zerwali
jednym pociągnięciem ręki i pozwolili, byśmy zaatakowani zostali szalejącym śnieżym
blizzardem. Nowe kompozycje są nieskomplikowane, bo oparte jedynie na kilku
pomysłach. Jednocześnie daleko im do black metalu z rodzaju lo-fi, choć mają w
sobie ten prymitywny, surowy
pierwiastek. Wzbogacony został on jednak o przewijające się w tle (acz
nieliczne) dysonansowe zaczepki, czy nienachalne melodie tremolo, którymi
charakteryzują się od samego początku muzyka zespołu. Jednak podstawę stanowi
tu pierwotny, skuty lodem black metal, inspirowany głównie wzorcami norweskimi.
Pomijając sam sposób riffowania, także wokale, cholernie agresywne, przypominają
mi wczesne nagrania pewnego chłopaczka z Bergen. Chwilowo, a konkretnie w „He
Who Reigns Supreme” pojawiają się także bezpośrednie nawiązania do Darkthrone,
i w sumie szkoda, że nie ma ich więcej. „Archaic Chants of Chaotic Visions” to
black metal najczystszej wody, będący definicją gatunku w interpretacji
własnej, wywołujący ciary na ciele, przywołujący wspomnienia i wbijający się w
głowę niczym kolce cierniowej korony. Takim ukoronowaniem, jeśli już przy tym
jestem, jest ostatni kawałek na płycie, „Apotheosis of Hatred”, będący, w
pierwszej części, chyba najbardziej wściekłym, najbardziej bezpośrednim,
jednocześnie zawierającym wszystkie reprezentatywne dla albumu składowe
utworem. Chao Abyssi nagrali album, który dla każdego maniaka gatunku jest
absolutnym musem. To potężny monolit, obrazujący black metal z wczesnego jego,
nie skażonego jeszcze jakimikolwiek znamionami komercji stadium. I chyba
jakakolwiek inna rekomendacja jest tu zbędna.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz