Mephitic Corpse
„Sickness Attracts Sickness”
Headsplit / Extremely Rotten / 625 Thrash (2025)
Kilka
lat temu moją uwagę zwróciło krótkie, trzyutworowe demo debiutującego wówczas
tworu, opatrzonego logiem Mephitic Corpse. Była to treściwa porcja brutalnego metalu
śmierci zanurzonego w goregrindowych fekaliach, ale zagranego z klasycznie
grindcorową furią. Przy tym wszystkim nad tym nagraniem unosił się zaskakująco
niepokojący, na swój sposób wisielczy klimat. Możliwe, że zasługa w tym była
podziemnej, archaicznej, amatorskiej produkcji, a może po prostu
Kalifornijczycy uchwycili „to coś”. Tak czy siak było to demo z prawdziwego
zdarzenia i zwiastowało coś naprawdę obiecującego. Sześć lat minęło, po drodze
jeden z muzyków nagrał jeszcze niezłą rozpierduche pod szyldem Necropsy Odor, a
ja zdążyłem zapomnieć o Mephitic Corpse sądząc, że był to jednorazowy wyskok młodzieńczego błysku.
Gdy gruchnęła wieść, że koniec stycznia przyniesie debiutancki album opatrzony
logiem Mephitic Corpse i że w jego wydanie, dystrybucję i promocję zaangażowane
będą aż 3 rozpoznawalne i cenione labele, to coś musi być na rzeczy. Pragnąłem
szybkiego kontaktu z Sickness Attracts Sickness” jak proboszcz z portfelem
parafianina i liczyłem, że znajdę tam ogromne pokłady dobra. Pierwszy kontakt
niestety trochę rozczarował. Odniosłem wrażenie, że za dużo tu goregrindowej
konwencji, a przede wszystkim za dużo goregrindu w brzmieniu. Trzeszczące,
bzyczące gitary, monotonny gulgulak i chudo brzmiąca perkusja, która brzmiała
trochę jak doklejona z innej sesji na pewno rozminęły się z moimi
oczekiwaniami. Muzycznie wszystko się tutaj zgadzało jednak, bo nadal czuć było
w tych dźwiękach australijską wręcz dzikość a samo wykonanie było
najzwyczajniej w świecie dobre, więc nie sposób było postawić na Mephitic
Corpse krzyżyk. Zdziwienie mnie naszło, gdy zacząłem słuchać tych nagrań na
różnych sprzętach – słuchawki jedne, drugie, wieża, laptop, telefon – za każdym
razem wydawało mi się, że „Sickness Attracts Sickness” brzmi inaczej i za
każdym razem odkrywałem inne jego atuty dochodząc do wniosku, że ten album po
prostu musi tak brzmieć, aby mieć taki wydźwięk jaki ma. A siła rażenia tych
dźwięków jest naprawdę duża. O ile w szybkich fragmentach jest to po prostu
mielonka, z której ciężko jest wyłuskać jakieś fajne riffy, o tyle gdy panowie
z Mephitic Corpse zwalniają i dostajemy tłuściutkie, masywne walce to robi się
ciekawiej, muzycy luzują uprząż i pozwalają sobie na szczyptę instrumentalnej
nonszalancji serwując a to jakieś smakowite przejście, a to jakieś prymitywne,
chore solo gitarowe. Jeśli jest jakiś element, do którego mógłbym się doczepić
to zdecydowanie zbyt jednorodny wokal – myślę, że jakieś wrzaski, czy jakiś
epizody z bardziej klasycznym growlingiem mogłyby zdać tu egzamin i być sporą
wartością dodaną. Jest w muzyce Mephitic Corpse coś namacalnie ohydnego,
plugawego i absurdalnie chorego, zupełnie jak siedzenie w upale przy
rozkładających się zwłokach z z ucztującym rojem much. I tak – na „Sickness
Attacts Sickness” raczej nie dostrzeżemy tej przygnębiającej, nieco upiornej
nuty z demówki. Jest za to goregrind w pełnej krasie – śmierdzący, napastliwy,
trupi, dokładnie taki jak być powinien. I chyba niech to będzie najlepsza
rekomendacja. Nie wiem czy właśnie tak wyobrażałem sobie debiut Mephitic
Corpse, śmiem twierdzić, że raczej nie. I choć zajęło mi trochę czasu, żeby się
z tym albumem polubić, to uważam, że warto było poświęcić czas tym nagraniom.
Jest tu coś wyjątkowego, nawet jeśli nie wykracza to poza tą bardzo wąską,
muzyczną nisze. Z mojej strony pełna rekomendacja, choć uważam, że że jest tu
przestrzeń na coś jeszcze lepszego.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz