wtorek, 4 lutego 2025

Recenzja Mephitic Corpse „Sickness Attracts Sickness”

 

Mephitic Corpse

„Sickness Attracts Sickness”

Headsplit / Extremely Rotten / 625 Thrash (2025)

 


Kilka lat temu moją uwagę zwróciło krótkie, trzyutworowe demo debiutującego wówczas tworu, opatrzonego logiem Mephitic Corpse. Była to treściwa porcja brutalnego metalu śmierci zanurzonego w goregrindowych fekaliach, ale zagranego z klasycznie grindcorową furią. Przy tym wszystkim nad tym nagraniem unosił się zaskakująco niepokojący, na swój sposób wisielczy klimat. Możliwe, że zasługa w tym była podziemnej, archaicznej, amatorskiej produkcji, a może po prostu Kalifornijczycy uchwycili „to coś”. Tak czy siak było to demo z prawdziwego zdarzenia i zwiastowało coś naprawdę obiecującego. Sześć lat minęło, po drodze jeden z muzyków nagrał jeszcze niezłą rozpierduche pod szyldem Necropsy Odor, a ja zdążyłem zapomnieć o Mephitic Corpse sądząc, że był  to jednorazowy wyskok młodzieńczego błysku. Gdy gruchnęła wieść, że koniec stycznia przyniesie debiutancki album opatrzony logiem Mephitic Corpse i że w jego wydanie, dystrybucję i promocję zaangażowane będą aż 3 rozpoznawalne i cenione labele, to coś musi być na rzeczy. Pragnąłem szybkiego kontaktu z Sickness Attracts Sickness” jak proboszcz z portfelem parafianina i liczyłem, że znajdę tam ogromne pokłady dobra. Pierwszy kontakt niestety trochę rozczarował. Odniosłem wrażenie, że za dużo tu goregrindowej konwencji, a przede wszystkim za dużo goregrindu w brzmieniu. Trzeszczące, bzyczące gitary, monotonny gulgulak i chudo brzmiąca perkusja, która brzmiała trochę jak doklejona z innej sesji na pewno rozminęły się z moimi oczekiwaniami. Muzycznie wszystko się tutaj zgadzało jednak, bo nadal czuć było w tych dźwiękach australijską wręcz dzikość a samo wykonanie było najzwyczajniej w świecie dobre, więc nie sposób było postawić na Mephitic Corpse krzyżyk. Zdziwienie mnie naszło, gdy zacząłem słuchać tych nagrań na różnych sprzętach – słuchawki jedne, drugie, wieża, laptop, telefon – za każdym razem wydawało mi się, że „Sickness Attracts Sickness” brzmi inaczej i za każdym razem odkrywałem inne jego atuty dochodząc do wniosku, że ten album po prostu musi tak brzmieć, aby mieć taki wydźwięk jaki ma. A siła rażenia tych dźwięków jest naprawdę duża. O ile w szybkich fragmentach jest to po prostu mielonka, z której ciężko jest wyłuskać jakieś fajne riffy, o tyle gdy panowie z Mephitic Corpse zwalniają i dostajemy tłuściutkie, masywne walce to robi się ciekawiej, muzycy luzują uprząż i pozwalają sobie na szczyptę instrumentalnej nonszalancji serwując a to jakieś smakowite przejście, a to jakieś prymitywne, chore solo gitarowe. Jeśli jest jakiś element, do którego mógłbym się doczepić to zdecydowanie zbyt jednorodny wokal – myślę, że jakieś wrzaski, czy jakiś epizody z bardziej klasycznym growlingiem mogłyby zdać tu egzamin i być sporą wartością dodaną. Jest w muzyce Mephitic Corpse coś namacalnie ohydnego, plugawego i absurdalnie chorego, zupełnie jak siedzenie w upale przy rozkładających się zwłokach z z ucztującym rojem much. I tak – na „Sickness Attacts Sickness” raczej nie dostrzeżemy tej przygnębiającej, nieco upiornej nuty z demówki. Jest za to goregrind w pełnej krasie – śmierdzący, napastliwy, trupi, dokładnie taki jak być powinien. I chyba niech to będzie najlepsza rekomendacja. Nie wiem czy właśnie tak wyobrażałem sobie debiut Mephitic Corpse, śmiem twierdzić, że raczej nie. I choć zajęło mi trochę czasu, żeby się z tym albumem polubić, to uważam, że warto było poświęcić czas tym nagraniom. Jest tu coś wyjątkowego, nawet jeśli nie wykracza to poza tą bardzo wąską, muzyczną nisze. Z mojej strony pełna rekomendacja, choć uważam, że że jest tu przestrzeń na coś jeszcze lepszego.

 

                                                                                                                                             Harlequin




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz