poniedziałek, 10 lutego 2025

Recenzja Sarcophagum “The Grand Arc of Madness”

 

Sarcophagum

“The Grand Arc of Madness”

Nuclear Winter Rec. 2024

Dziś cofnę się jeszcze do końcówki roku ubiegłego. Sprzątając katalogi z materiałami promocyjnymi natknąłem się bowiem na pozycję, której przemilczenie byłoby grzechem zaniedbania. Chodzi mi konkretnie o debiutancki album Sarcophagum. Zespół to niezbyt długi stażem, lecz wystarczy zajrzeć w personalia, by przekonać się, iż żadne z nich żółtodzioby. Persony zań odpowiedzialne udzielały się już od wielu lat w projektach wszelakich, by wymienić jedynie Golgothan Remains jako ten najbardziej znany. „The Grand Arc of Madness” to tylko cztery kompozycje. Zusammen do kupy mamy tu jednak aż trzydzieści pięć minut muzyki, a to głównie dzięki wieńczącemu całość kolosowi tytułowemu, który to pochłania niemal cały kwadrans i jest istnym potworem. Ale zaczynam nieco od dupy strony. Australijczycy wyrzeźbili płytę przy pomocy narzędzi znanych, i szczególnie dla mnie, praktycznych. Chyba dlatego, że nadal nie znudziła mi się mieszanka staroszkolnego death metalu z graniem bardziej współczesnym, głównie tym dysonansowym. A Sarcophagum potrafią obie szkoły łączyć w naprawdę imponującym stylu. I to nie stroniąc przy tym od bardzo bogatego wachlarza środków. Bo raz jest szybko i brutalnie, trochę w Amerykańskim stylu znanym z lat dziewięćdziesiątych, gdzie indziej zdecydowanie wolniej, prawie że do medytacji. Raz ostro i bez pardonu, by za chwilę ktoś zapodał narkotyki i linie gitarowe zaczęły wibrować, tudzież mylić tony na podobę, jak nie Ulcerate, to Suffering Hour czy Antiversum. Tych ostatnich zabiegów jest tutaj całkiem sporo, dzięki czemu nagrania z debiutu Sarcophagum mogą powodować lekkie zawroty głowy, albo delikatny odjazd. Cholernie dużo się w tych numerach dzieje, a znaczy to, że „The Grand Arc of Madness” nie jest płytą, która zdradza wszystkie sekrety na pierwszej randce. Oswojenie się z wszelkimi zawijańcami i łamańcami chwilkę zajmuje. I to jest chyba największą siłą tych nagrań. Za każdym następnym podejściem mamy wrażenie, jak byśmy odkrywali coś nowego, coś co przemawia do as jeszcze dobitniej niż uprzednio. Zastanawiając się, jak mam określić brzmienie tego materiały, zdałem sobie sprawę, iż jest to coś bliźniaczo podobnego do debiutu naszego rodzimego Cursebinder. Zresztą obie te płyty mają też wiele punktów stycznych czysto muzycznie. Jestem przekonany, że to czysta koincydencja, ale stanowi jakiś tam wyznacznik pewnych cech charakterystycznych. Summa summarum, co by nie przedłużać… Debiut Sarcophagum to bardzo silna pozycja i absolutny mus do sprawdzenia dla maniaków ciężkich, dysonansowych dźwięków. Gwarantuję, że spędzicie przy tym krążku wiele przyjemnych chwil.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz