Sarcophagum
“The Grand Arc of Madness”
Nuclear Winter Rec. 2024
Dziś cofnę się jeszcze do końcówki roku ubiegłego.
Sprzątając katalogi z materiałami promocyjnymi natknąłem się bowiem na pozycję,
której przemilczenie byłoby grzechem zaniedbania. Chodzi mi konkretnie o
debiutancki album Sarcophagum. Zespół to niezbyt długi stażem, lecz wystarczy
zajrzeć w personalia, by przekonać się, iż żadne z nich żółtodzioby. Persony
zań odpowiedzialne udzielały się już od wielu lat w projektach wszelakich, by
wymienić jedynie Golgothan Remains jako ten najbardziej znany. „The Grand Arc
of Madness” to tylko cztery kompozycje. Zusammen do kupy mamy tu jednak aż
trzydzieści pięć minut muzyki, a to głównie dzięki wieńczącemu całość kolosowi
tytułowemu, który to pochłania niemal cały kwadrans i jest istnym potworem. Ale
zaczynam nieco od dupy strony. Australijczycy wyrzeźbili płytę przy pomocy
narzędzi znanych, i szczególnie dla mnie, praktycznych. Chyba dlatego, że nadal
nie znudziła mi się mieszanka staroszkolnego death metalu z graniem bardziej
współczesnym, głównie tym dysonansowym. A Sarcophagum potrafią obie szkoły
łączyć w naprawdę imponującym stylu. I to nie stroniąc przy tym od bardzo
bogatego wachlarza środków. Bo raz jest szybko i brutalnie, trochę w
Amerykańskim stylu znanym z lat dziewięćdziesiątych, gdzie indziej zdecydowanie
wolniej, prawie że do medytacji. Raz ostro i bez pardonu, by za chwilę ktoś
zapodał narkotyki i linie gitarowe zaczęły wibrować, tudzież mylić tony na
podobę, jak nie Ulcerate, to Suffering Hour czy Antiversum. Tych ostatnich
zabiegów jest tutaj całkiem sporo, dzięki czemu nagrania z debiutu Sarcophagum
mogą powodować lekkie zawroty głowy, albo delikatny odjazd. Cholernie dużo się
w tych numerach dzieje, a znaczy to, że „The Grand Arc of Madness” nie jest
płytą, która zdradza wszystkie sekrety na pierwszej randce. Oswojenie się z
wszelkimi zawijańcami i łamańcami chwilkę zajmuje. I to jest chyba największą
siłą tych nagrań. Za każdym następnym podejściem mamy wrażenie, jak byśmy
odkrywali coś nowego, coś co przemawia do as jeszcze dobitniej niż uprzednio.
Zastanawiając się, jak mam określić brzmienie tego materiały, zdałem sobie
sprawę, iż jest to coś bliźniaczo podobnego do debiutu naszego rodzimego
Cursebinder. Zresztą obie te płyty mają też wiele punktów stycznych czysto
muzycznie. Jestem przekonany, że to czysta koincydencja, ale stanowi jakiś tam
wyznacznik pewnych cech charakterystycznych. Summa summarum, co by nie
przedłużać… Debiut Sarcophagum to bardzo silna pozycja i absolutny mus do
sprawdzenia dla maniaków ciężkich, dysonansowych dźwięków. Gwarantuję, że
spędzicie przy tym krążku wiele przyjemnych chwil.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz