piątek, 7 lutego 2025

Recenzja Defenestration „Mortal Cremation”

 

Defenestration

„Mortal Cremation”

Morbid Chapel 2025

Zanim jeszcze włożyłem tą płytę do odtwarzacza, pomyślałem sobie, że kiedyś, jak kapela miała nazwę kończącą się na „-tion”, to można było w ciemno zakładać, że będzie to dobra rzecz. Oczywiście czasy się zmieniły, kapel pojawia się teraz co miesiąc sto tysięcy razy więcej niż kiedyś, to i pewne reguły się zdeaktualizawały. Ale to tylko taka luźna myśl, żeby rozpędzić „pióro”. Defestration pochodzą z Kanady, a wypuszczany właśnie nakładem Morbid Chapel Records materiał stanowi kompilację ich dotychczasowych nagrań. Czyli, konkretnie, debiutanckiej EP-ki o widocznym powyżej tytule, wzbogaconej dodatkowo dwoma numerami z „Promo ‘24”. Nie wiem tylko, dlaczego utwory z obu tych sesji zostały ze sobą przemieszane. Z drugiej strony, nie ma to żadnego znaczenia w kwestii odbioru, ponieważ nagrania te brzmią identycznie. Defenestration to taki death metal na zasadzie wykopywania trupa. I znaczenie to można interpretować na kilka sposobów. Po pierwsze, te sześć kompozycji to nic innego, jak granie w starym stylu. Czystej krwi, masywny, momentami toporny śmierć metal. Gdyby nie solówki, zdecydowanie wybijające się swoją melodyką, można by powiedzieć, że kwadratowy do bólu. Bo żadnych wygibasów tutaj nie usłyszycie, jedynie konsekwentne, niespieszne parcie przed siebie. No właśnie, numer dwa: tempo i zastosowane narzędzia. Naprawdę, Defenestration dyktują idealną szantę do wykopywania dwumetrowego dołu w ziemi, i tempo to bardzo rzadko zmieniają. Gdyby wziąć łopatę, to przy „Mortal Cremation” praca zdałaby się nam łatwą i przyjemną. Tym bardziej, że, trzy, brzmienie tych nagrań to stary, podmokły cmentarz, prawdopodobnie świeżo po jakiejś powodzi, bo smród nie do końca skonsumowanych przez robale zwłok, oraz odór pleśni wali w nozdrza z niespotykaną siłą. Czyli organiczna sesja z gatunku demo, gdzie bas mieli głęboko a na gitarach czuć odpowiedni (albo jeszcze większy) syf. Wokalne fantazje chłopakom nie w głowie. Ben mruczy ponuro i równie jednostajnie jak gra muzyka. Nie oczekujcie po tym wydawnictwie fajerwerków. To typowa podziemna pozycja dla maniaków cmentarnego rozkładu. Całość trwa dwadzieścia cztery minuty, czyli akurat tyle, żeby się śmiercią nakarmić, ale nie przejeść. To co, smacznego!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz