sobota, 3 grudnia 2022

Recenzja Lamashtu „Plague des Enfers”

 

Lamashtu

„Plague des Enfers”

Malignant Voices 2022

Dziś ostatnia już, i zamykająca tegoroczny katalog wydawniczy wytwórni na ten rok, propozycja od Malignant Voices, czyli rodzimy Lamashtu. I już widzę tych kręcących nosem, że znów to samo, że znów polski black metal… Można profil tego labelu lubić albo nie, to fakt. Dla mnie Sova jest gościem, który ma określony gust, na szczęście w większości pokrywający się z moim, i nie wypuszcza płyt pod publiczkę. Potrafi natomiast wyławiać zespoły często nieznane i nieprzeciętne. Do takich też zaliczam autorów „Plague des Enfres”. Powiem od razu, że gdyby ktoś wam włączył ten album, nie wspominając nazwy wykonawcy, pewnie w ciemno obstawilibyście Cultes Des Ghoules. Głównie za sprawą odgrywającego pierwsze skrzypce wokalu, zarówno polsko jak i anglojęzycznego, bliźniaczo podobnego do głosu jakim dysponuje Mark of the Devil. I to nie tylko pod względem barwy, ale też różnego rodzaju chorych zabiegów, często totalnie zeschizowanych i wywołujących uczucie odrazy i przerażenia. Co do samej muzyki, to znajdziemy tu zaledwie trzy, trwające łącznie niemal pół godziny kompozycje. Ich długość w tym przypadku jest w pełni uzasadniona, gdyż cechuje je spora różnorodność. Sporo w nich zwrotów akcji i płynnego przemieszczania się między szybkimi fragmentami nawiązującymi do nordyckiej drugiej fali, tymi w średnim tempie, w których usłyszeć można głośne echa fali pierwszej, choćby w postaci Venom, oraz elementów wyciszających. Te stanowią, sprawiające wrażenie na gorąco improwizowanych, wejścia kwasi teatralne, momenty akustyczne, z lekko folkową melodią, czy ambientowe, z bijącymi w oddali dzwonami. To nie wszystko. Z utworów Lamashtu bije także zimnem i drapieżnością, chwilami przybierającą oblicze niemal na podobieństwo Revenge. Nie brakuje też północnych melodii serwowanych przy pomocy klasycznych tremolo. W pewnej chwili można też odnieść wrażenie, że zespół wpuścił do swojej twórczości coś orientalnego, na kształt ostatnich dokonań Whalesong… Ach, porównania, skojarzenia… Starczy powiedzieć, że Lamashtu bynajmniej nie poszli na łatwiznę i nie nagrali kolejnego oczywistego materiału, lecz postarali się połączyć ze sobą kilka żywiołów. Nie jest to łatwe, a co się z tym wiąże, także odbiór „Plague des Enfers”  nie jest sprawą jednego posiedzenia przy herbatce. To wydawnictwo wymaga przynajmniej kilku, jeśli nie kilkunastu okrążeń, w całkowitym skupieniu, bez codziennych „przeszkadzajek”. Zatem, jeśli macie czas, a przecież idą długie zimowe wieczory, to zaproście Lamashtu pod swoją strzechę, może się coś z tego związku urodzi. U mnie zaśmierdziało Diabłem.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz