niedziela, 25 grudnia 2022

Recenzja Misþyrming „Með Hamri”

 

Misþyrming

„Með Hamri”

NoEvDia 2022

Dobrze chyba wszystkim znani Islandczycy właśnie powrócili z trzecią płytą. Tym razem nie dostaniemy od nich ładnych melodyjek jakimi wypełniony był ich poprzedni album. Na „Með Hamri” króluje bowiem arogancka brutalność, za pomocą której ci czterej panowie pragną zadać na koniec roku wszystkim ostateczny cios. Zaczynają go wyprowadzać od utworu tytułowego, który przez sześć minut zasypuje nas kaskadą szybkich riffów i niczym ostatni Funeral Mist wdeptuje w glebę. Ta szaleńcza jazda kończy się nagle, kontrastującym z wcześniejszą lawiną syntezatorowym tłem. Drugi „Með Harmi” wita motywem znanym z twórczości przytoczonego wcześniej szwedzkiego projektu. Jest to dość niepokojąca zagrywka gitarowa, która po chwili przechodzi w zacięte i marszowe akordy w towarzystwie ciekawych wokali D.G., jakby zawieszonych między krzykiem, a blackowym charkotem. Momentami słychać tu troszkę Bathory z późniejszego okresu, ale wszystko psuje, powracająca jak bumerang skandynawska melodia, nic tylko potańczyć, przecież karnawał za pasem. W trzecim „Engin Miskunn” otrzymujemy powrót do bardziej zdecydowanych brzmień, które dość szybko pędzą przed siebie przy akompaniamencie łomoczącej perkusji. Robi się stanowczo i delikatnie podniośle za sprawą nienachalnego i odpowiedniego w swym wyrazie klawiszowego podkładu. Kolejny numer to defiladowy i jednostajny „Engin Vorkunn”, spokojnie i nostalgicznie płynący przed siebie, a poprzez użycie specyficznych syntetycznych dźwięków, mocno kojarzy się z pomysłami Varga. Piąty „Blóðhefind” to trzyminutowa, prawie ambientowa zapchajdziura, która składa się z gitarowego szumu, rytmicznego bębnienia i zaklęć rzucanych przez wokalistę. Misþyrming swoje uderzenie kończy szóstym „Aftaka”, który po całkiem spokojnym wstępie przeradza się w istny huragan, który momentalnie wszystko wokół pokrywa szronem. Jest tu zdecydowanie i nienawistnie. Najnowsza propozycja tego kwartetu jest niewątpliwie jak dotąd najlepszym ich wydawnictwem. Pod względem produkcyjnym oraz aranżacyjnym zespół stanął na wysokości zadania. Pełno tutaj znaleźć można pomysłów dzięki czemu, słuchając „Með Hamri” nie można się nudzić, a wielowarstwowość tekstur muzycznych dodatkowo pogłębia i zagęszcza materiał. Wszyscy fani współczesnego szatańskiego grania, zapewne nie będą zawiedzeni, ale czy ta płyta jest wspomnianą fangą? W moim odczuciu to zaledwie kuksaniec, a poza tym jakoś mało w tym black metalu, black metalu właśnie.

shub niggurath

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz