Misþyrming
„Með
Hamri”
NoEvDia 2022
Dobrze
chyba wszystkim znani Islandczycy właśnie powrócili z trzecią płytą. Tym razem
nie dostaniemy od nich ładnych melodyjek jakimi wypełniony był ich poprzedni
album. Na „Með Hamri” króluje bowiem arogancka brutalność, za pomocą której ci
czterej panowie pragną zadać na koniec roku wszystkim ostateczny cios.
Zaczynają go wyprowadzać od utworu tytułowego, który przez sześć minut zasypuje
nas kaskadą szybkich riffów i niczym ostatni Funeral Mist wdeptuje w glebę. Ta
szaleńcza jazda kończy się nagle, kontrastującym z wcześniejszą lawiną
syntezatorowym tłem. Drugi „Með Harmi” wita motywem znanym z twórczości
przytoczonego wcześniej szwedzkiego projektu. Jest to dość niepokojąca zagrywka
gitarowa, która po chwili przechodzi w zacięte i marszowe akordy w towarzystwie
ciekawych wokali D.G., jakby zawieszonych między krzykiem, a blackowym
charkotem. Momentami słychać tu troszkę Bathory z późniejszego okresu, ale
wszystko psuje, powracająca jak bumerang skandynawska melodia, nic tylko
potańczyć, przecież karnawał za pasem. W trzecim „Engin Miskunn” otrzymujemy
powrót do bardziej zdecydowanych brzmień, które dość szybko pędzą przed siebie
przy akompaniamencie łomoczącej perkusji. Robi się stanowczo i delikatnie
podniośle za sprawą nienachalnego i odpowiedniego w swym wyrazie klawiszowego
podkładu. Kolejny numer to defiladowy i jednostajny „Engin Vorkunn”, spokojnie
i nostalgicznie płynący przed siebie, a poprzez użycie specyficznych
syntetycznych dźwięków, mocno kojarzy się z pomysłami Varga. Piąty „Blóðhefind”
to trzyminutowa, prawie ambientowa zapchajdziura, która składa się z gitarowego
szumu, rytmicznego bębnienia i zaklęć rzucanych przez wokalistę. Misþyrming
swoje uderzenie kończy szóstym „Aftaka”, który po całkiem spokojnym wstępie
przeradza się w istny huragan, który momentalnie wszystko wokół pokrywa
szronem. Jest tu zdecydowanie i nienawistnie. Najnowsza propozycja tego
kwartetu jest niewątpliwie jak dotąd najlepszym ich wydawnictwem. Pod względem
produkcyjnym oraz aranżacyjnym zespół stanął na wysokości zadania. Pełno tutaj
znaleźć można pomysłów dzięki czemu, słuchając „Með Hamri” nie można się
nudzić, a wielowarstwowość tekstur muzycznych dodatkowo pogłębia i zagęszcza
materiał. Wszyscy fani współczesnego szatańskiego grania, zapewne nie będą
zawiedzeni, ale czy ta płyta jest wspomnianą fangą? W moim odczuciu to zaledwie
kuksaniec, a poza tym jakoś mało w tym black metalu, black metalu właśnie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz