czwartek, 1 grudnia 2022

Recenzja Azketem „Azetik”

 

Azketem

„Azetik”

Urtod Production / self-release 2022

Cuchnące morze black metalu jest zaiste głębokie. Co rusz na jego powierzchnię wypływają kolejne jednoosobowe projekty. Tym razem z głębin wyłonił się niejaki Azketem, który wpadł w te odmęty w 2017 roku i po zarejestrowaniu dwóch demosów postanowił nagrać swój debiut. Wersję winylową tego dzieła wyda Urtod Productions, zaś nośnik cyfrowy w postaci CD twórca wziął na siebie i wypuści go własnym sumptem. Poza trzema introsami i outrem zawierać on będzie pięć numerów niezwykle klimatycznego black metalu. Dźwięku płyną tutaj w spokojnym oraz jednostajnym tempie, kojarząc się raczej z pogrzebowym domem niż satanistycznym muzykowaniem, co wzmacniają monumentalne klawiszowe tła. Każdy z kawałków to niemalże jeden zapętlony riff. Od czasu do czasu można usłyszeć dyskretne przejście w inny akord jak i również delikatne przyspieszenie czy krótkie tremolo. Ogólnie można odnieść wrażenie, że ten niemiecki artysta skupił się głównie na kreowaniu transcedentalnego klimatu niż na poszczególnych częściach składowych właściwych dla muzyki metalowej. Zimne gitary wraz z syntezatorami i sekcją rytmiczną nie służą mu do budowania agresywnych tonów, lecz do generowania swoistego „szumu”, z którego tylko niekiedy da się wyłowić jakąś tradycyjną zagrywkę. Ta monotonia ma jednak w sobie coś urzekającego. Niesamowicie uspokaja jak dobry, stary afgański haszysz i pozwala odpłynąć naprawdę bardzo daleko. Kiedy już się damy ponieść tej płycie wtedy nasze ciało wpada w słodki stupor, z którego wybudzić nas może tylko koniec tej produkcji. Cóż, „Azetik” jest bardzo dobrym albumem w swej kategorii oczywiście. Azken, bo tak nazywa się nasz Berlińczyk, stworzył obłędnie lodowatą atmosferę, której temperatury mógłby pozazdrościć mu sam pewien Norweg, co Francuzem się stał. Ten kosmiczny mróz otula aż do momentu, kiedy robi się rozkosznie ciepło. Wtedy zamarzamy.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz