SOLIPSISM
„Our Night Never Ends”
Sun & Moon Records 2022
O
ile mnie pamięć nie myli, jakieś dwa lata temu miałem okazję wypowiedzieć się
na temat debiutanckiej Ep’ki tego zespołu. Pamiętam również, że Słowacy wówczas
nie zachwycili, więc „Trhliny…” bardzo szybko wylądowały w koszu. Minęły dwie
wiosny i Solipsism ponownie walczy o uwagę słuchaczy, tym razem przy pomocy
swego pierwszego, pełnego albumu
zatytułowanego „Our Night Never Ends”. Jestem w tej chwili po kilkukrotnym jego
przesłuchaniu i uważam, że chłopaki z Bańskiej Bystrzycy świata tym materiałem
nie zawojują, ale obiektywnie przyznaję, że tegoroczna ich produkcja, to rzecz
o wiele lepsza, niż cieniutki w mojej ocenie debiut. Słychać, że panowie nie
przespali tych dwóch lat, gdyż muzyka zawarta na ich pierwszym pełniaku jest o
wiele ciekawsza i bardziej urozmaicona zarówno jeżeli chodzi o konstrukcję
samych kompozycji, jak i ich wykonanie. Nadal oczywiście obracamy się w obrębie
klimatycznego Black Metalu/Post-Black Metalu, więc żadnej stylistycznej wolty
tu nie ma. Wiosła, które wzięły na swoje barki główny ciężar budowania klimatu
tej płyty, operują dobrymi, nierzadko solidnie pozawijanymi, acz w
przeważającej części melodyjnymi riffami, które wspierane są przez dopracowane
partie solowe o melancholijnym szlifie. Pałker wie, do czego służy jego zestaw,
potrafi srogo zajebać, ale nie stroni także od nieco bardziej subtelnych,
pulsujących, niepokojących rytmów. Bas rzeźbi solidnie, nie pozostając w tyle,
czasem zakręci młyńca, choć spektakularnych hołubców nie odstawia. Jest jednak
doskonale słyszalny i pełni ważną funkcję niemal w każdej kompozycji. Wokale są
raczej ponure, a chwilami uderzają w zdecydowanie depresyjne wibracje, lecz Zła
w nich nie czuję ani na jotę. Całość uzupełnia oczywiście klawisz i odrobina
akustycznych pasaży, które to mają jeszcze mocniej zaakcentować niewesoły,
nihilistyczny wydźwięk tego krążka. Brzmienie skłania się raczej ku aktualnym
trendom i odnoszę także wrażenie, że ukierunkowane jest głównie na panującą tu
atmosferę, więc bezproblemowo usłyszymy, co rzeźbi każdy z instrumentów, ale
zasadniczo jest raczej mięciuchno i przytulnie, niczym obok misia Cocolino.
Podsumowując zatem: jest lepiej, niż było, na niektórych patentach można się
zatrzymać nawet na nieco dłużej (dopracowane harmonie, ciekawe zależności pomiędzy gitarami a sekcją rytmiczną), ale to cały czas nie
moja bajka. Może i u Słowaków noc nigdy się nie kończy, ale ta noc jest jak dla
mnie rozświetlona zbyt dużą ilością różnobarwnych neonów.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz