piątek, 9 grudnia 2022

Recenzja BLOODBATH „Survival of the Sickest”

 

BLOODBATH

„Survival of the Sickest”

Napalm Records 2022

Szwedzki (choć teraz już nie do końca)All-Star Band (mowa oczywiście o Bloodbath) powraca po niemal czterech latach ciszy ze swym siódmym albumem długogrającym. Można dyskutować nad sensem istnienia takich zespołów, czy też nad szczerością intencji, które kierowały muzykami przy jego zakładaniu. Moim zdaniem będzie to jednak dyskusja typowo akademicka, która nie wniesie nic do tematu. Ci, którzy bowiem od samego początku pluli na ten zespół, będą to robić nadal tak żarliwie, że aż zabraknie im śliny w gębie i żadne argumenty do nich nie trafią, a ci, którzy darzyli ten skład uwielbieniem nadal będą go wielbić z niegasnącym zapałem. Dla mnie najważniejszym i ostatecznym wyznacznikiem jest muzyka, a w tej materii nie można kurwa zaprzeczyć, że Bloodbath zna się na swojej robocie, a każdy ich album trzyma odpowiednio wysoki poziom. Skoro tę kwestię mamy już wyjaśnioną, to możemy zabrać się za muzykę, jaka znalazła się na tegorocznej płycie owego kwintetu. „Survival of the Sickest” to krążek wypełniony (dla odmiany) Metalem Śmierci starej szkoły, w którym splatają się ponownie wpływy skandynawskie (oczywiście ze znaczną przewagą rasowej szwedzizny) i argumenty wykorzystywane przez załogi zza wielkiej wody. Tak więc nie unikniemy naleciałości, które będą kojarzyć się z twórczością Dismember, Carnage, Grave, czy pierwszymi dwoma płytami Entombed. Równie mocne piętno odcisnęły tu jednak Cannibal Corpse, Death, Massacre, jak i Morbid Angel (choć tym razem w mniejszym stopniu niż na poprzednich produkcjach). Cały dowcip polega jednak na tym, że Bloodbath potrafi z tych wpływów przyrządzić aromatyczny, esencjonalny wywar, doprawić go po swojemu i podać z klasą, dzięki czemu konsumuje się te dźwięki wybornie, a co najistotniejsze nie ma się po nich zgagi i nie odbijają się one starymi podrobami zatopionymi w zjełczałym oleju. Nie wiem, ale wydaje mi się, że panowie dosyć mocno zapatrzyli się na tej płytce w stronę kultowej „From Beyond”, choć być może całkowicie nieświadomie. Bezkompromisowy, soczysty US Death Metal wysuwa się na tu bowiem na pierwszy plan, a każda z kompozycji, jakie napotkamy na „Survival…” przywołuje ducha, jaki panował na tamtej produkcji. Cały ten krążek zresztą jak chuj śmierdzi latami 90-tymi, a prócz feelingu, jaki roztaczał debiut Massacre, można tu także odnaleźć echa wczesnego Gorguts, czy tłusty swąd „Harmony Corruption” wiadomo kogo. Nie mogło zabraknąć także ukłonu w stronę Autopsy w chorym „Dead Parade”, zanim oczywiście rozpętał się tam napędzany blastem, piekielny rozpierdol, a o „No God Before Me”, który mógłby być bardzo dalekim kuzynem „Boga Pustki”, gdyby nie pewne szczególne patenty zastosowane przez zespół już nawet nie wspominam. Praktycznie w każdym, zawartym tu wałku możemy odnaleźć jakieś mniej, lub bardziej znane smaczki, co jedni zjebią totalnie, a inni będą się nimi wytrwale delektować. Niemały wpływ na taki stan rzeczy mieli oczywiście zaproszeni goście (Barney Greenway, Marc Grewe, Luc Lemay), którzy użyczyli temu albumowi swoich talentów. Można się tej produkcji czepiać, rozdwajać włos na czworo i zachowywać się jak pies ogrodnika (tak zresztą ma się rzecz z każdą płytą Bloodbath), co nie zmienia faktu, że to kolejna ich wyjebana płyta, która spuściła mi łomot niczym zakon braci pałujących (dawne ZOMO). Krótko mówiąc, podoba mi się ta płyta i chuj! Reszta, w tym zdanie internetowych wojów, czy nastoletnich malkontentów powtarzających najczęściej nieswoje opinie, nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia. Dodatkowego smaczku dodaje tej produkcji fakt, iż album ten jest „Dedicated to the Memory of L.G.Petrov (1972-2021). The voice of a Deathgeneration”. I kurwa jak dla mnie wszystko jasne. Każdy, szanujący się fan Old School Death Metalu powinien go zatem mieć w swojej kolekcji i to nie ze względu na tę dedykację, ale ze względu na to, że wypełnia go wyśmienity, zakorzeniony w tradycji gatunku Metal Śmierci.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz