niedziela, 11 grudnia 2022

Recenzja T.O.M.B. „Terror Winds”

 

T.O.M.B.

„Terror Winds”

Dark Essence Records 2022

T.O.M.B. to kapela, która nie od wczoraj funkcjonuje na scenie ekstremalnego grania. Kilka ładnych lat się już tym panom uzbierało, bo zaczynali swoją przygodę w 1998 roku i od tamtego czasu nagrali sporo materiału. Początkowo ich muzyczne zainteresowania oscylowały głównie wokół takich gatunków jak industrial i noise. Ich pierwsze wydawnictwa pełne są w różnorakie, szumiące i mroczne pasaże, wspomagane łomotem automatu perkusyjnego oraz opętańczymi wokalami. Z biegiem czasu Amerykanie w generowane przez siebie dźwięki, zaczęli wplatać coraz więcej gitarowych riffów. Pierwsze takie zabiegi można zaobserwować na „Fury Nocturnus” kiedy to dzięki zastosowaniu instrumentów strunowych twórczość T.O.M.B. zbliżyła się do czegoś na kształt eksperymentalnego black metalu o wyraźnie rytualnym charakterze. Już na kolejnym „Thin The Veil” z 2020 roku gitary zaczęły dominować, a odhumanizowany i wysoce nieprzyjazny rumor, zastąpiły agresywne oraz bluźniercze zagrywki. Obecnie zespół wydaje siódmą płytę, która jest kontynuacją drogi obranej na swej poprzedniczce. „Terror Winds” zawiera sześć utworów, składających się na ponad pół godziny zmasowanego ataku na nasze zmysły, a swą surowością przypominać może burze śnieżną na Antarktydzie. Zresztą okładka albumu doskonale odzwierciedla jego wydźwięk. Rozpoczynający pierwszy kawałek kosmiczny zgiełk nie zwiastuje nic dobrego. Można dokładnie wyczuć, że nadciąga silny wiatr od gór widniejących na front coverze. I tak jest w istocie, bo nagle wkraczają łomoczące akordy, które wraz z wybijającymi prosty rytm beczkami lasują nam mózg. Po tej sześciominutowej zawierusze, od której wziął się jakże trafny tytuł tej produkcji, wkracza drugi numer. Bluźniercze „Wiatry Terroru” zamieniają się w fuzję black metalu z industrialnymi tonami. Kolejne pięć wałków to mieszanina zwyczajowych i rytmicznych riffów, szaleńczych blastów, a także boleśnie raniących narządy słuchowe tremolo. Wszystkiemu towarzyszą doskonale warczące wokalizy oraz świetny syntezatorowy podkład, który dodatkowo schładza i tak już lodowatą atmosferę, a także nadaje całości nieco obrzędowego usposobienia. Poszczególne utwory nie nudzą. Rozwijają się w należyty sposób, z każdą minutą trwania potęgując wrogi klimat. Twórcy doskonale wiedzieli co chcą osiągnąć. Z pełnym rozmysłem zblendowali ze sobą dysonanse Portal, osiągnięcia Mayhem z „De Mysteriis Dom Sathanas”, dorzucili do tego nieludzki chłód „czwórki” Darkthrone, doprawili mechanicznym sznytem, no i wyszedł potwór. Do granic możliwości nienawistny black metal, w którym dominują fundamentalne wpływy z jego norweskich początków, lecz ten istniejący w nim współczesny pierwiastek nie czyni go niczym w stylu „post”. Te w gruncie rzeczy toporne i przesiąknięte satanizmem dźwięki, proste, ale umiejętnie użyte riffy skutecznie zniechęcą niejednego miłośnika teraźniejszego „niby” black metalu. No proszę, jednak Amerykanie czasami potrafią pozamiatać. Okrutna to rzecz i obowiązkowa dla każdego fana totalnie bezkompromisowego i diabolicznego metalu.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz