sobota, 3 grudnia 2022

Recenzja SADIST „Firescorched”

 

SADIST

„Firescorched”

Agonia Records 2022

Włoscy weterani Technicznego, Progresywnego Death Metalu powrócili ze swym dziewiątym, pełnym albumem. Powrócili i pokazali wszystkim, jak należy uprawiać to zdradliwe poletko. Sadist od ponad trzech dekad obrabia już przecież te zagony, przez ten czas dopracował się swojego własnego, niepowtarzalnego stylu, którego póki co nikt nie starał się naśladować (przynajmniej ja nie słyszałem godnego uwagi zespołu, który choćby próbował podjąć tę rękawicę i stanąć z nimi w szranki). Nie dziwi mnie zatem specjalnie niebotycznie wysoki poziom, jaki makaroniarze zaprezentowali na swym najnowszym pełniaku, gdyż każda ich kolejna płyta była w tym gatunku klasą samą w sobie. Nie da się jednak nie usłyszeć, że na „Firescorched” grupa złapała zdecydowanie świeży oddech i zaciągnęła się nim głęboko, niemal aż do okrężnicy. Niemały wpływ miał na to zapewne lifting składu. Na krążku tym prezentuje się nam bowiem nowa sekcja rytmiczna w osobach pałkera Romaina Goulon’a (Arsebreed, ex-Necrophagist, ex-Benighted, ex-Disavowed) i basmana Jeroena Paula Thesseling’a (Obscura, ex-Pestilence) i mówię Wam, mieszają tu chłopaki tak, że chuj. Beczki po prostu miażdżą. Ich gra trzyma w napięciu, mają konkretne jebnięcie, mimo że struktury rytmiczne, jak i operowanie blachami jest naprawdę zdrowo popierdolone. Jeroen na swym bezprogowym basie rzeźbi z kolei tłusto i węzłowato, a odstawia przy tym takie hołubce, że momentami może zakręcić się w łepetynie,  niczym po kilku szybkich strzałach z wysokoprocentowego alkoholu. Wiosło również wycina tak pokręcone partie, że proszę nawet nie pytać. Wyśmienite, precyzyjne solówki, czy wycieczki w stronę świata jazz-fusion  to mistrzostwo świata i okolic, jednak najważniejszy od zawsze w muzyce Sadist był popaprany, poniewierający, ale zadziorny riff wykonany jakby z drutu kolczastego. Tommy Talamanca to zresztą technik, jakich mało, na swojej robocie się zna, a do tego cały czas tworzy z pasją i zaangażowaniem, więc nic, tylko podziwiać te kręte, karkołomne niekiedy, wioślarskie regaty, na które nas zaprasza.  Niemałe wrażenie robi także meandrujący dyskretnie klawisz, a zwłaszcza jego powiązanie z gitarą, co skutkuje pojawiającymi się znienacka, ponętnymi połaciami orientalnej atmosfery. Charakterystyczne, głębokie gardło Trevora dodaje natomiast tej muzyce nielicho zaostrzonego pazura i spowija ją w mrocznej, śmiertelnej mgle. Cokolwiek nie napisałbym o tej płycie, to moje słowa nie oddadzą w pełni, jak to mawia młode pokolenie, blasku jej zajebistości. Krążek to bowiem zwodniczo antyprzebojowy z mnóstwem surrealistycznych, nieortodoksyjnych przystanków, który jednak hipnotyzuje i wciąga w swe czarująco abstrakcyjne formy. Materiał ten wydaje się skandalicznie wręcz pełen nowoczesnych rozwiązań, ale zarazem jest konserwatywny w swych korzeniach i ten dualizm jest jego wielką siłą. Dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości, że jest to jedna z najlepszych płyt w dyskografii Sadist. Standing ovation.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz