Deströyer
666
„Never
Surrender”
Season Of Mist 2022
Kiedyś
obok takich kapel jak Aura Noir, Desaster czy Nifelheim wyznaczali kierunek i
jakość black / thrash metalu. Ich niezwykle agresywne granie, miażdżyło
słuchaczy. Ta totalnie impertynencka bestia mieliła swoich fanów zębami po czym
wypluwała w postaci papki. Po sześciu latach powraca, ale niestety jej kły nie
są już takie ostre. Zresztą już na poprzednim krążku zaobserwować można było,
że Australijczycy lekko spuścili z tonu. Najnowsza produkcja to kolejny krok w
stronę łagodzenia oblicza Deströyer 666. Dlatego też nie należy rozpatrywać jej
w odniesieniu do realizacji z początku ich kariery. Byłoby to delikatnie mówiąc
krzywdzące, ponieważ „Never Surrender” jest bardzo dobrą płytą tylko, że już w
troszkę innej kategorii. Po delikatniejszym od swych poprzedników „Wildfire”,
który odznaczał się mniej krewkim charakterem, a jego wydźwięk był nieco
nostalgiczny, tym razem otrzymujemy świetny heavy metal, mocno doprawiony
przyprawami, których ci panowie używają od lat. Co z tego, że na starość smak
się zmienia, a coraz to delikatniejszy żołądek nie toleruje już tak łatwo
pieprzu cayenne i trzeba sypać go mniej. Pomimo to nadal jest on wyczuwalny
choć dodany do zmodyfikowanej potrawy, którą stanowi dziewięć numerów,
niosących czterdzieści minut energetycznego heavy metalu. Chłopaki dołożyli do
niego nieco thrashowej zadzierżystości i blackowej wściekłości no i wyszło coś
na kształt dawnego D.666, zmutowanego z Running Wild i Manowar, choć zdarzają
się też momenty, przypominające Żelazną Dziewicę i Króla Diamentu. Ogólnie
rzecz biorąc to świetna muzyka, która sprawdzi się podczas jazdy samochodem i
przy piwie z kolegami. Za pomocą sprawdzonych już patentów muzycy generują
żwawe i łatwo wpadające w ucho melodie, ale te nie są zbyt nachalne i w gruncie
rzeczy zapraszają do wspólnej celebracji czegokolwiek niż do skandynawskich
pląsów. W ogóle usposobienie poszczególnych kawałków jest dość wzniosłe co
podkreślają patetyczne, chóralne zaśpiewy jak i riffy, które zagrzewają do
walki z kolejnym kuflem piwa. Nie brakuje też epickich i melancholijnych
momentów jak w „Pitch Black Night” jak również w końcówce ostatniego „Batavia’s
Graveyard”. Całość żre intensywnie i zlatuje szybko, nie męcząc, a po
zakończeniu mamy ochotę na więcej. „Never Surrender” to niezobowiązujący i
charakterny heavy od starych dziadów dla starych dziadów, którzy czasami chcą
odetchnąć od cięższych brzmień i przenieść się w przeszłość, bo była ona
„lepsza” niż teraźniejszy znój. Kto chce, niech sprawdza.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz