środa, 28 grudnia 2022

Recenzja SURVIVAL INSTINCT „Fatal Venin”

 

SURVIVAL INSTINCT

„Fatal Venin” (Ep)

Personal Records 2022

No proszę, jaki szczery, dziki, korzenny napierdol serwuje nam na swym najnowszym materiale ten kanadyjski kwartet. Jak to się stało, że wcześniej o nich nie słyszałem, a może słyszałem, tylko szwankuje mi już nadwyrężona używkami pamięć? Kurwa, starzeje się, bez dwóch zdań. Całe szczęście, że Wy razem ze mną. Przynajmniej to jest na tym zjebanym świecie sprawiedliwe. Ja jednak nie o starzeniu się ani o sprawiedliwości chciałem tu rzec słów parę, tylko o tegorocznym materiale Survival Instinct, więc żarty na bok i do roboty! Jak już przebąkiwałem na samym początku, „Fatal Vemin” to odegrany z sercem i jajami, mocno zatopiony w czerni z I fali, jadowity Speed/Thrash Metal, który poniewiera niczym Mike Tyson w swej najlepszej formie. Zaprawdę powiadam Wam, wykurw ma ten materiał konkretny. Nikt tu bowiem nie liże się po Wacku. Każdy z nomen omen członków zespołu stara się jak może bluźnierczo napierdalać dla Szatana, a że w swej muzie, co słychać, zostawiają serce i duszę, toteż efekty są nadzwyczaj zadowalające, a Diabeł z pewnością ochoczo tupie w Piekle kopytami i z radości macha ogonem słysząc muzę zespołu z kraju klonowego liścia. Darujcie, ale nie będę specjalnie rozpisywał się nad niszczącymi bębnami,  siejącymi klasycznie siarczysty rozpierdol, sękatym, drapieżnym basie, który wywleka wnętrzności przez odbyt, barbarzyńskimi, ziarnistymi riffami przypominającymi pracę piły łańcuchowej, wyśmienitymi, piłującymi solówkami odgrywanymi przeważnie z prędkością zbliżoną do prędkości światła, czy plującymi jadem wokalami w tradycyjnym stylu. Myślę, że wszystko będzie jasne (przynajmniej dla większości), jeżeli powiem, że niezaprzeczalnym i silnym źródłem inspiracji są tu dźwięki tworzone przez ich rodaków z Razor i Sacrifice. Swoje piętno na twórczości Survival Instinct odcisnęły także bez dwóch zdań Exciter, Dark Angel, Exumer, Whiplash, czy też wczesne produkcje Slayer, Bulldozer, Sodom i Kreator. Kurwa, no i jak tu czegoś takiego nie lubić? Się w mordę nie da i chuj. Dobra, w pizdu, nie pierdolmy, pijmy wódkę. Mam więc nadzieję, że moje językowe rzygowiny przybliżyły Wam choć trochę muzykę tych popaprańców z Kanady, a uwierzcie mi, muza to na tyle zajebiaszcza, że warto się nią zainteresować. Ja, po kontakcie z „Fatal Venin” mam w każdym razie zamiar jak najszybciej nadrobić zaległości, sprawdzić wcześniejsze produkcje zespołu i najprawdopodobniej je nabyć, co i Wam zalecam (o ile oczywiście już ich nie znacie i nie posiadacie). Po tym, co tu usłyszałem mogę śmiało powiedzieć tym panom– Hellawaits.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz