czwartek, 10 marca 2022

Recenzja ABRAMELIN „Never Enough Snuff”

 

ABRAMELIN

„Never Enough Snuff” (Re-Issue)

Petrichor 2021

Australijski Abramelin, to zespół, którego przedstawiać nie trzeba, zwłaszcza maniakom Metalu Śmierci, wszak to prawdziwi weterani tego stylu i zarazem kawał jego historii. Po dwóch miażdżących albumach („Abramelin” i „Deadspeak”) muzycy zespołu rozpełzli się po scenie, grając m.in. w The Berzerker, Akercocke, Hobs Angel of Death, czy też The Amenta. Jakiś czas temu, ku mej uciesze, zespół odrodził się ponownie w niemal oryginalnym składzie i po 20 długich latach od wydania wspominanego już tu „Deadspeak” nagrał kolejną płytkę długogrającą zatytułowaną „Never Enough Snuff”, która to rok później doczekała się wydania na srebrnym dysku dzięki załodze Petrichor. Po tym, krótkim, historycznym zarysowaniu sytuacji przejdźmy więc do konkretów, czyli trzeciego, dużego krążka Abramelin. „Never…”, to konsekwentna kontynuacja stylu, znanego z poprzednich płyt zespołu. Jest potężny, tradycyjnie brutalny, przytłaczający i niszczy obiekty w sposób zdefiniowany i zrozumiały dla wszystkich fanów klasycznego w swej formie Death Metalu. Praktycznie od samego początku czujemy intensywność tej bestii, dzięki siejącym mięsisty rozpierdol, precyzyjnym, miażdżącym beczkom, które nie stronią też od bardziej technicznej gry, tłustym, rysowanym grubą krechą, wywracającym żołądek na drugą stronę liniom basu, które podobnie jak beczki także bywają nielicho pokręcone, soczystym, rozrywającym w pizdu, wywlekającym na wierzch wnętrzności, brutalnym, ale zarazem chwytliwym riffom, bardzo dobrym, zadającym  głębokie, krwawiące obficie rany solówkom o klasycznych wykończeniach, potężnym, umiejętnie użytym, atonalnym akordomi niskim, złowrogim, morderczym, nienawistnym growlom, które plują ropą, żółcią i żrącym kwasem. Kurwa, przecudnie poniewiera ta płytka i sieje rozpierdol, aż miło, a do tego idealnie wręcz wpisuje się w dotychczasową dyskografię zespołu, więc słuchając jej odnosi się wrażenie, jakby Abramelin nigdy nie zawiesił działalności. Krążek trwa 50 minut, wiec do najkrótszych nie należy, ale dzięki znakomitej interakcji pomiędzy poszczególnymi instrumentami słucha się go wyśmienicie, ani przez chwilę nie czujemy się znudzeni, czy zmęczeni, a całość jest niesamowicie spójna, zwarta i żre totalnie. Dan Swanӧ w swym Unisound wykonał także kawał zajebistej roboty, dzięki czemu najnowszy materiał kwintetu z Melbourne brzmi brutalnie, soczyście, krwawo, ma konkretny ciężar, gęstość i niesamowite pierdolnięcie, a zarazem jest organiczny i przestrzenny. Niech będzie zatem wiadomym wszem i wobec, że Abramelin powrócił w znakomitej formie! Powrócił i w chuj pozamiatał! Nie mam kurwa pytań. Znakomita płytka!

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz