FERAL LORD
„Purity of Corruption”
Vargheist
Records 2021
Debiutancki album długogrający
amerykańskiego duetu Feral Lord jest książkowym wręcz przykładem na to, że
większość notek promocyjnych podsyłanych przez wytwórnie można rozbić o kant
dupy. W przypadku tej płyty Vargheist Records poleca ją fanom Oranssi Pazuzu,
Odraza i Deathspell Omega, niejako porównując to, co tu słyszymy do twórczości
tychże zespołów. Cóż, jak na moje ucho, to Feral Lord ma tyle wspólnego z tymi
zespołami, co Immolation z dajmy na to Dark Tranquillity, czy też z Zenkiem
Martyniukiem. Nevermind, zostawmy tę sprawę (wszak jak wiadomo reklama jest dźwignią
handlu) i przejdźmy do sedna tej recenzji, czyli muzyki, jaka znajduje się na
„Purity of Corruption”. Materiał ten, to zatem prawie 36 minut surowego,
ponurego, mizantropijnego Black Metalu, który wszystkim fanom bluźnierczych,
czarcich dźwięków z pewnością przypadnie do gustu. Płytkę tę zbudowano bowiem
na dzikich, siarczystych, chaotycznych niekiedy, ale dewastujących bezlitośnie bębnach
o swobodnym przepływie, grubo ciosanych, chropowatych, okrutnych, zalatujących
zgnilizną liniach basu, ziarnistych, zgrzytliwych, zimnych, brutalnie
poniewierających wiosłach i ziejących czystą nienawiścią, wściekłych,
złowieszczych, posępnych wokalach. Niejako dla przełamania zawartej na tym
krążku, dźwiękowej furii, a także dla uwypuklenia panującej tu chorej,
obłąkanej, przesyconej ciemnością, niepokojącej atmosfery wykorzystano nieco
bardziej wyważone momenty, przeplatane z nieprzewidywalnymi, iście
kakofonicznymi wybuchami wrzącego, gitarowego ołowiu, zbudowanego wokół
palących, smolistych melodii, a także zastosowano popaprane, konkretnie ryjące
beret, niszczące, dysonansowe akordy. Zaprawdę złowroga i mroczna to płyta nawet
w chwilach, gdy zespół odrobinę zwolni. Wówczas zagęszczone nieco mocniej
wiosło dziwnie akcentujące riffy i rytmy oraz nawiedzone, wpadające w
psychodeliczne klimaty wokale wraz z gniotącą przeraźliwie, nieharmonijną
momentami sekcją hipnotyzują i urzekają odgrywając przed słuchaczem
obsceniczny, podły, rytualny kult brudu i zepsucia, ale zarazem gniotą
potwornie, przyprawiając o mdłości. Czasami naprawdę można się delikatnie
zagubić w owym niespokojnym i nieubłaganym, muzycznym ekstremum, kreślonym na
tym albumie przez Amerykanów. Brzmią te wałki pierwotnie surowo, złośliwie,
niemal piwnicznie, ale nie mam tu na myśli mroźnej ziemianki gdzieś na
północnym wygwizdowie, raczej chodzi mi o ciepłą, organiczną, wypełnioną
aromatem rozkładu i cmentarnych kadzideł kryptę.
Niewątpliwie w chuj bezkompromisowy, jadowity i zły to materiał, inspirowany
zapewne w dużej mierze przez Rogatego we własnej osobie. Mimo to jednak nie w
pełni mnie on przekonuje, a co gorsza nie bardzo potrafię powiedzieć czemu? No kurwa
nie leży mi ta płytka i już! Chwilami wydaje mi się, że to przerost formy nad treścią.
Może za jakiś czas ten krążek dotrze do mnie w pełni i jebnie mną o glebę, ale
jak na razie, to wg mnie tylko rzetelnie popaprana, czarna surowizna.
Wszystkim, maniakalnym fanom Black Metalu polecam jednak „Purity…” z całego,
mego, zjebanego serducha.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz