piątek, 18 marca 2022

Recenzja FERAL LORD „Purity of Corruption”

 

FERAL LORD

„Purity of Corruption”

Vargheist Records 2021

Debiutancki album długogrający amerykańskiego duetu Feral Lord jest książkowym wręcz przykładem na to, że większość notek promocyjnych podsyłanych przez wytwórnie można rozbić o kant dupy. W przypadku tej płyty Vargheist Records poleca ją fanom Oranssi Pazuzu, Odraza i Deathspell Omega, niejako porównując to, co tu słyszymy do twórczości tychże zespołów. Cóż, jak na moje ucho, to Feral Lord ma tyle wspólnego z tymi zespołami, co Immolation z dajmy na to Dark Tranquillity, czy też z Zenkiem Martyniukiem. Nevermind, zostawmy tę sprawę (wszak jak wiadomo reklama jest dźwignią handlu) i przejdźmy do sedna tej recenzji, czyli muzyki, jaka znajduje się na „Purity of Corruption”. Materiał ten, to zatem prawie 36 minut surowego, ponurego, mizantropijnego Black Metalu, który wszystkim fanom bluźnierczych, czarcich dźwięków z pewnością przypadnie do gustu. Płytkę tę zbudowano bowiem na dzikich, siarczystych, chaotycznych niekiedy, ale dewastujących bezlitośnie bębnach o swobodnym przepływie, grubo ciosanych, chropowatych, okrutnych, zalatujących zgnilizną liniach basu, ziarnistych, zgrzytliwych, zimnych, brutalnie poniewierających wiosłach i ziejących czystą nienawiścią, wściekłych, złowieszczych, posępnych wokalach. Niejako dla przełamania zawartej na tym krążku, dźwiękowej furii, a także dla uwypuklenia panującej tu chorej, obłąkanej, przesyconej ciemnością, niepokojącej atmosfery wykorzystano nieco bardziej wyważone momenty, przeplatane z nieprzewidywalnymi, iście kakofonicznymi wybuchami wrzącego, gitarowego ołowiu, zbudowanego wokół palących, smolistych melodii, a także zastosowano popaprane, konkretnie ryjące beret, niszczące, dysonansowe akordy. Zaprawdę złowroga i mroczna to płyta nawet w chwilach, gdy zespół odrobinę zwolni. Wówczas zagęszczone nieco mocniej wiosło dziwnie akcentujące riffy i rytmy oraz nawiedzone, wpadające w psychodeliczne klimaty wokale wraz z gniotącą przeraźliwie, nieharmonijną momentami sekcją hipnotyzują i urzekają odgrywając przed słuchaczem obsceniczny, podły, rytualny kult brudu i zepsucia, ale zarazem gniotą potwornie, przyprawiając o mdłości. Czasami naprawdę można się delikatnie zagubić w owym niespokojnym i nieubłaganym, muzycznym ekstremum, kreślonym na tym albumie przez Amerykanów. Brzmią te wałki pierwotnie surowo, złośliwie, niemal piwnicznie, ale nie mam tu na myśli mroźnej ziemianki gdzieś na północnym wygwizdowie, raczej chodzi mi o ciepłą, organiczną, wypełnioną aromatem rozkładu i cmentarnych kadzideł kryptę. Niewątpliwie w chuj bezkompromisowy, jadowity i zły to materiał, inspirowany zapewne w dużej mierze przez Rogatego we własnej osobie. Mimo to jednak nie w pełni mnie on przekonuje, a co gorsza nie bardzo potrafię powiedzieć czemu? No kurwa nie leży mi ta płytka i już! Chwilami wydaje mi się, że to przerost formy nad treścią. Może za jakiś czas ten krążek dotrze do mnie w pełni i jebnie mną o glebę, ale jak na razie, to wg mnie tylko rzetelnie popaprana, czarna surowizna. Wszystkim, maniakalnym fanom Black Metalu polecam jednak „Purity…” z całego, mego, zjebanego serducha.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz